payssauvage payssauvage
2163
BLOG

Czerskie "leberały" na wojnie z "niebezpiecznym" państwem PiS

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 26
Co tu dużo gadać, obrona demokracji nie jest zadaniem łatwym. Przekonał się o tym na własnej skórze sam Mateusz Kijowski, który wobec uwiądu, jakiemu podlega kierowany przez niego Komitet Obrony Demokracji, postanowił stanąć na nieubłaganym w gruncie patriotyzmu i zorganizować 11 listopada marsz KOD-u pod hasłem "Kod niepodleglości". To o tyle ciekawe, że dotychczas komitet Kijowskiego nie tyle znany był z promocji patriotyzmu, ile z dążenia do tego żeby "było tak, jak było". A jak było, to chyba wszyscy pamiętamy. Postawę dotychczasowych elit III RP najlepiej charakteryzuje powiedzenie: "wełna, bawełna - byle micha pełna!", bo ci ludzie za synekurę w Brukseli sprzedaliby ojca i matkę, a co dopiero nieszczęsną ojczyznę, więc cóż tu gadać o patriotyzmie. Tymczasem Kijowski najwyraźniej doszedł do wniosku, że skoro coraz więcej Polaków ceni sobie wartości patriotyczne i narodowe (łatwo to zaobserwować nawet idąc ulicą i widząc coraz większą liczbę młodych ludzi noszących odzież ozdobioną np. kotwicą Polski Walczącej), to odwołując się do tych wartości tchnie nowe życie z cokolwiek skapcaniały KOD. Próba wypromowania się przy użyciu patriotyzmu wyszła jednak Kijowskiemu średnio, a prawdę mówiąc w ogóle nie wyszła. Zaczęło się od tego, że na profilu kierowanej przez siebie organizacji Mateusz Kijowski opublikował plakat nawołujący do wzięcia udziału w marszu KOD-u 11 listopada w Warszawie, co w efekcie stało się zarzewiem konfliktu w środowisku " obrońców demokracji". Na plakacie tym czytamy: "ldę, bo nie każdy, kto ma inne zdanie, musi być lewakiem. Polska silna różnorodnością." I właśnie o słowo "lewak" pożarli się między sobą kodziarze. Sęk w tym, że najtwardszym jądrem "obrońców demokracji" są właśnie ludzie mający serce, jak się należy, po lewej stronie. Serce, dodajmy, mocno bijące - może nie tak mocno jak za starych, dobrych czasów, ale podejrzewam, że nawet jeszcze obecnie niektórzy "obrońcy demokracji", na dźwięk znajomej trąbki, Mogliby Obić. Mateusz Kijowski natychmiast pospieszył z wyjaśnieniami, że niby w haśle tym zawarty jest "oczywisty sarkazm i ironia". Ale to nie koniec, bo jakby mało było zamieszania z odcinaniem się od lewaków, Kijowski wkleił również na Facebooku zdjęcie Romana Dmowskiego i opisał jego zasługi w dochodzeniu do niepodległości Polski. W odpowiedzi usłyszał, że jeżeli Dmowski jest dla niego wzorem, to może powinien maszerować z narodowcami, a z kolei panna Kazimiera Szczuka stwierdziła, że rezygnuje z udziału w marszu KOD-u, bo Kijowski reklamuje go twarzą "antysemity Romana Dmowskiego". Tak, więc pomysł Komitetu Obrony Demokracji, żeby wylansować się na patriotyzmie okazał się niewypałem. Zresztą trudno, żeby było inaczej, a to z tego prostego powodu, że ludziom, z których rekrutuje i do których odwołuje się KOD żaden patriotyzm nie jest potrzebny. Podejrzewam, że nie jest im nawet potrzebny ten patriotyzm "czekoladowy", w wykonaniu Bronka Komorowskiego, który kilka lat temu paradował po Warszawie w towarzystwie orła z niejadalnej czekolady. Jak znam życie, to w głębi duszy kodziarze nawet takie "radosne celebrowanie" uważają za zbędne zawracanie... No, powiedzmy uprzejmie - głowy. Najpewniej jedynym kontekstem, w jakim słowo patriotyzm gości na ich ustach jest ten, w którym użył go Grzegorz Miecugow. Jak pamiętamy, Miecugow, widząc na Krakowskim Przedmieściu tłumy, które wyległy, by oddać hołd ofiarom katastrofy smoleńskiej, stwierdził, że oto podnoszą głowę "demony polskiego patriotyzmu". Cała ta szamotanina Kijowskiego przypomina nieco dylematy towarzysza Szmaciaka: "Trzeba się na coś zdecydować./ Bo tak, to tylko można wściec się!/ Proszę, ja mogę być leberał,/ Tylko wy o tym mnie powiedzcie!" Ten cytat jest na czasie tym bardziej, że niewykluczone, iż to właśnie liberalizm okaże się ostatnim krzykiem mody, na który teraz będą się snobować "mądrzy i przyzwoici". Oto na nieubłaganym gruncie liberalizmu stanął redaktor Maziarski z "Gazety Wyborczej", któremu nagle zbrzydło państwo wyposażone w zbyt duże kompetencje ("państwo może być niebezpieczne"). Wszystko oczywiście w imię wolności, tak drogiej red. Maziarskiemu (oczyma wyobraźni widzę jak Maziarski wywija marynarą i śpiewa: "Niech żyje wolność, wolność i swoboda!") - "Wolność przetrwała w Polsce w tych dziedzinach i instytucjach, które udało się po 1989 r. wyrwać spod kontroli państwa. Natomiast tam, gdzie państwo zachowało wpływy, dziś panoszy się PiS-owski zamordyzm". Jakoś do tej pory redaktorowi nie przeszkadzało opanowanie państwa przez ludowo-obywatelską sitwę, ale bo też wtedy kasa bubu z podatków płynęła do kieszeni tych, co trzeba, teraz zaś - pisze Maziarski - "państwo opiekuńcze obejmuje opieką Misiewiczów, Rydzyka i ONR". A przecież powinno otaczać opieką Pihowiczów, Michnika i Krytykę Polityczną. Dlatego Wojciech Maziarski proponuje "państwo skromne, niewielkie, niemające kompetencji do nadmiernego ingerowania w życie społeczne i gospodarkę". Najbardziej rozśmieszyło mnie to, że przy okazji dostaje się skandynawskiemu modelowi państwa opiekuńczego, do tej pory przez lewicę wynoszonego pod niebiosa i stawianego za wzór dla Polski. Czytam te recepty Maziarskiego i tym, co rzuca mi się w oczy jest wyzierający z nich defetyzm. Skoro lewicowy dziennikarz stał się nagle takim fanem państwa skromnego i niewielkiego, to znaczy, że nie wierzy, iż że w najbliższej przyszłości polityczny trend się odwróci i znowu kasa bubu zacznie płynąć szerokim strumieniem. I to jest coś, co mnie osobiście napawa optymizmem.
payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka