payssauvage payssauvage
2419
BLOG

Jak Trump dojdzie do władzy...

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 79
Tak, tak - ja wiem, że to mało oryginalne, ale co poradzę na to, że mało oryginalni są zwolennicy nieubłaganego postępu? Właściwie rzecz biorąc, to oni w ogóle nie są oryginalni, ponieważ mimo że jeden przez drugiego próbują udawać nonkonformistów, jakich świat nie widział, to tak naprawdę są do bólu przewidywalni i powtarzalni. Ja zresztą mam na ten temat swoją prywatną teorie spiskową. Otóż podejrzewam, że gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie taka fabryka, która produkuje tych wszystkich postępowców rwiących się do naprawiania świata i budowania raju na ziemi - oczywiście raju nie dla wszystkich, tylko dla nich samych, czego przezornie nie dodają. Wszystkie te ancymony są odlewane z tej samej formy, dlatego Wytwórnia Zwolenników Nieubłaganego Postępu Sp. z o. o. trochę przypomina fabrykę Henrego Forda, który też obiecywał, że u niego każdy może kupić samochód w dowolnym kolorze, pod warunkiem wszakże, że będzie to kolor czarny. Tak samo jest z postępowcami - niby wszyscy są oryginałami, a jak się na nich popatrzy, to człowiek ma trudności z odróżnieniem jednego od drugiego. I nie chodzi mi tylko o to, że wszyscy oni jak na zawołanie pozapuszczali sobie brody, pozakładali okulary w grubych, rogowych oprawach à la Jan Suzin i zaczęli paradować w kraciastych koszulach, udając drwali-intelektualistów. To by jeszcze można było jakoś przeżyć - w końcu nie takie rzeczy przeżyliśmy; dotyczy to zresztą bardziej postępowców-szeregowców, aniżeli "generałów". Najgorsze jest jednak to, że oni wszyscy ciągle ględzą to samo i nieważne czy to będzie Stępień czy Rzepliński, Szczuka czy Środa, Kijowski czy Michnik. Zanim jeszcze taki jeden z drugim otworzy usta, już z góry wiadomo, co powie, więc właściwie równie dobrze można sobie darować wysłuchiwanie wygłaszanych przezeń farmazonów. Jedyną niewiadomą jest właściwie tylko to, czy swoją wypowiedzią dany postępak osiągnie 10 w Skali Rubikonia, to znaczy głupotę bezwzględną, czy może jednak będzie to tylko 9, albo 8 - czyli na zasadzie ślepej kury, której trafiło się ziarno, powie coś do rzeczy. Jak wspomniałem, postępacy niczym się nie różnią, więc nie dziwne, że nasi przypominają amerykańskich (czy, jak kto woli, amerykańscy przypominają naszych) tyle tylko, że nasi bełkocą po polsku, a amerykańscy po angielsku. Ma to zresztą swoje długie tradycje, trzeba bowiem pamiętać, że wśród komunistów (kiedy komunizm był ostatnim krzykiem mody), gdzie też wszyscy byli zwolennikami nieubłaganego postępu, było tak, że dzisiaj np. dany towarzysz mógł być członkiem Komunistycznej Partii Polski, a jutro, jeżeli dostał z centrali taki rozkaz, członkiem Komunistycznej Partii Niemiec, albo i nawet Hiszpanii, bo w końcu co to komu szkodzi, prawda? Dlatego bez większego zdziwienia przyjmuję informację o tym, jak Amerykanów straszy się Trumpem, które to straszenie jota w jotę przypomina nasze, rodzime straszenie PiS-em, sparodiowane przez Kabaret Moralnego Niepokoju w skeczu "Jak PiS dojdzie do władzy". Postępacy z USA poszli jednak o krok dalej, tam już naprawdę niczego nie trzeba parodiować, oto bowiem za straszenie Trumpem wzięli się... "klimatolodzy". Swoją drogą, ci cali "klimatolodzy" i kwestia "zmian klimatycznych", to osobna patologia, która pokazuje nam, że zarabiać można nawet na handlu powietrzem, czyli tak zwanymi "limitami emisji CO2", ale to temat na zupełnie inny felieton. "Rekordowo gorący rok 2015 ma być wkrótce normą. Ocean zaleje zaś wschodnie wybrzeże USA. Klimatolodzy nawołują Amerykanów, by nie głosowali na kandydata Republikanów Donalda Trumpa, który zapowiada wycofanie USA z paryskiego traktatu klimatycznego, jeśli zostanie wybrany" - donosi wyborcza.pl, czyli wychodzi na to, że przez Trumpa będziemy mieli na raz suszę i powódź. A ja czytam to wszystko i zastanawiam się dlaczego głosu w sprawie nie zabrali alimentolodzy i nie donieśli z przejęciem, że jak Trump dojdzie do władzy, to mleko skiśnie, a ziemniaki zgniją w piwnicy, nie będziemy mieli co jeść i wszyscy umrzemy z głodu. Sytuacja Hilarii Clintonowej wydaje się krytyczna, zupełnie jak w przypadku Bronka Komorowskiego, i chyba powinno paść hasło: "Wszystkie ręce na pokład", czyli po ichniemu: "All hands on deck." W końcu zwolennicy nieubłaganego postępu nie chcą chyba, żeby 9 listopada pani Clintonowa wyjechała do Budy Ruskiej i zajęła się handlem sokowirówkami.
payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka