payssauvage payssauvage
2212
BLOG

O premier Beacie Szydło, co nie mówiła z troską

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 50

Przez pewien czas pochlebiałem sobie, że nic mnie już nie zaskoczy - przynajmniej, jeżeli chodzi o koryfeuszy postępu z okolic "Gazety Wyborczej". Niestety, okazało się że pochlebiałem sobie na wyrost, a moja pycha została ukarana doświadczonym piórem pani redaktor Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, która na gazeta.pl wysmażyła tekst o tym, jak PiS "nieformalnie"wychodzi z Unii Europejskiej. To jest naprawdę bardzo ciekawy felieton - a kto wie, czy nie na swój sposób przełomowy -, bo autorka osiąga w nim dawno nie widziane wyżyny robienia prostym ludziom wody z mózgu. Problem wygląda następująco: Prawo i Sprawiedliwość w żaden sposób nie deklaruje, że chce, iżby Polska wyszła z Unii, a tymczasem my chcemy mu zarzucić, że właśnie do tego usilnie dąży. Jak to zrobić? Słucham propozycji... Nie ma? No, więc sami Państwo widzicie, że to nie takie proste.

Ale od czego mamy red. Kolendę-Zaleską? Ona usiądzie, pomyśli i napisze tak: "Tak, wiem, PiS nie chce wyprowadzić Polski z Unii Europejskiej, (...). Formalnie więc w Unii zostajemy. Ale PiS powoli wyprowadza nas z niej nieformalnie[wyróżn. moje]. Od 2004 r. nie było rządu, który by tak otwarcie boksował się z unijnymi instytucjami, podważając ich kompetencje, tak otwarcie konfliktował się z unijnymi państwami i z taką pogardą wypowiadał się o wspólnocie, która dała nam pokój, stabilizację i poczucie bezpieczeństwa". No i co, można? Można! Moim zdaniem słowa pani Kolendy-Zaleskiej mają niezwykle doniosłe znaczenie, stanowią bowiem dowód na to, że Prawo i Sprawiedliwość posiadło zdolność bilokacji, to znaczy jednocześnie w Unii zostaje i z niej wychodzi; jest, ale go nie ma - "rzecz cała w wielkim skrócie: zabili go i uciekł". Zastanawiam się, czy tę formułę wychodzenia z Unii poprzez pozostawanie w niej można transponować na inne sfery życia: na przykład na kwestię planowania rodziny i problem aborcji. Skoro bowiem możliwe jest, by pozostawać w Unii Europejskiej, a jednocześnie z niej wychodzić, to może da się także być w ciąży, a jednocześnie w niej nie być. Nie mam pojęcia, jak to jest technicznie wykonalne, ale po objaśnienia zainteresowane panie powinny się już zwracać do red. Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, która, gdyby zdradziła jak to zrobić, stałaby się bohaterką całego narodu polskiego, rozwiązując problem aborcji bez żadnych "czarnych marszów" i zmian legislacyjnych.

To jest jednak pieśń przyszłości. Tymczasem wracajmy do dalszego ciągu felietonu Kolendy-Zaleskiej, której nie spodobała się ostatnia wypowiedź premier Beaty Szydło. Szefowa polskiego rządu stwierdziła bowiem, że trzeba reformować Unię, gdyż kolejne państwa nie będą chciały uczestniczyć w tym "jakże zacnym, ale jednak pogrążonym w ogromnej degrengoladzie" klubie. "Wszystko na pozór jest OK" - pisze dziennikarka TVN, by już za chwilę udowodnić, że nic nie jest OK. "Ale jeśli dokładnie wczytać się w tę wypowiedź, to widać jasno poziom lekceważenia, obojętności i w sumie obcości wobec tego, co europejska integracja przynosi Europie i Polsce." Oprócz tego Kolenda-Zaleska dostrzega w wypowiedzi pani premier "nutę satysfakcji", co jest dla lewicowej dziennikarki "smutne, przerażające i groźne".

Ja oczywiście ogromnie doceniam to, że Katarzyna Kolenda-Zaleska dokładnie wczytała się w wypowiedź premier Szydło, ale obawiam się, że pani Kasia wczytała się w nią tak dokładnie, że aż dostrzegła w niej to, czego tam nie ma. Bardzo możliwe, że tak długo wpatrywała się w kartkę z wypowiedzią szefowej rządu, że aż prześwietliła ją wzrokiem na wylot i przeczytała coś, co leżało pod spodem, a teraz wydaje jej się, że to powiedziała Beata Szydło. Nie wiem, nie wnikam. Wiem natomiast, że Katarzyna Kolenda-Zaleska przypomina trochę człowieka, który na Halloween przebrał się za wampira, ale zapomniał zdjąć to przebranie. Potem, idąc ulicą, zobaczył w witrynie sklepowej swoje odbicie, śmiertelnie się przeraził, a obecnie siedzi w Internecie i pisze felieton o tym, że jego miasto opanowały wampiry i że to jest "smutne, przerażające i groźne". Nie ma bowiem nic gorszego, niż uwierzyć we własne urojenia.

W konkluzji Kolenda-Zaleska stwierdza, iż nikt w Europie nie zaprzecza temu, że UE jest w kryzysie, ale "jest zasadnicza różnica tonów", ponieważ "jedni mówią o degrengoladzie, a inni z troską". A ja się zastanawiam, czy pani redaktor Kolendzie-Zaleskiej naprawdę się wydaje, że jakby premier Szydło o problemach Unii mówiła np. egzaltowanym głosem Krystyny Jandy i jeszcze na dodatek rozpłakała się, jak Fryderyka Mogherini, to od tego problemy Unii Europejskiej rozwiązywałoby się łatwiej.

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka