payssauvage payssauvage
3610
BLOG

Kwaśniewski jak „miękki, wełniany koc” czyli fiasko „czarnego protestu”

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 38

Jak wszyscy wiemy, w poniedziałek miał miejsce tzw. „czarny” – czy jak chcą niektórzy, „ciemny” –  „protest” ciemniaków z lewackiego ciemnogrodu, którzy… Ach cóż ja wypisuję! Oczywiście nie żadnych „ciemniaków” i nie z „lewackiego ciemnogrodu”, tylko nowoczesnych i wyzwolonych (złośliwi mówią, że głównie chyba z majtek) „dam” („temu dam, tamtemu nie dam”), stanowiących awangardę postępu. „Damy” owe – nawiasem mówiąc postępowe panie najcelniej scharakteryzował mistrz Szpotański: „przez łóżek sto przechodzi szparko, stając się damą i pisarką” – wielce się oburzyły, że straszliwy reżym reakcyjno-kaczystowski odbiera im to, co im się słusznie należy i np. zamiast dotacji w wysokości 1,5 mln PLN daje na ich teatr jakieś ochłapy w wysokości 150 tys. zł, więc…

Ach, przepraszam najmocniej, znowu pokręciłem – to chyba przez to niskie ciśnienie. Oczywiście, że nie chodzi o żadne tam dotacje i inne frukta utracone w zw. z dojściem PiS do władzy, skądże, skądże… Tutaj chodzi o imponderabilia w postaci niezbywalnego prawa kobiety do „decydowania o sobie”. Z drugiej strony, nie sposób nie zauważyć, że pani redaktor z Gazety Wiadomej swój manifest nawołujący do „strajku” zaczęła tak: „PiS zawłaszczył już spółki skarbu państwa, szkoły, uczelnie, muzea, telewizję; przyszedł czas na naszą prywatność, rodziny, ciała i sumienia. Wraz z fundamentalistami z innych partii ochoczo skierował do prac w komisji sejmowej projekt łamiący kompromis aborcyjny z 1993 r.” itd., itp.

Tak, więc dzięki szczerości pani redaktor widzimy, jaka jest hierarchia priorytetów i mnie się nasuwają brzydkie podejrzenia, że to właśnie te „spółki skarbu państwa”, których tak nie mogą odżałować różni szermierze nieubłaganego postępu, są tutaj najważniejsze, choć oczywiście trzeba również wspomnieć o tęsknocie do „zapominania się” bez konsekwencji, co, jak się wydaje, szczególnie leży na sercu pani Ewie Kopacz, która stwierdziła, że „to, iż kobieta popiera aborcję świadczy o jej wrażliwości, co ma bowiem zrobić kobieta, która zajdzie w ciążę, a potem nie wie, kto jest ojcem, bo miała kilku facetów; każdy ma prawo do chwili zapomnienia.” W moich podejrzeniach co do hierarchii priorytetów utwierdza mnie – oprócz słów redaktorki z lewicowej gazety – również i to, że w protest, mający rzekomo na celu „ratować kobiety”, szczególnie aktywnie włączają się m. in. Partia Razem, Zieloni, Komitet Obrony Demokracji oraz przedstawiciele PO i Nowoczesnej. A to oznacza, że – wyjąwszy pożytecznych idiotów oraz patologicznych świrów, którzy wykorzystają każdą okazję, żeby popluć sobie na Kaczyńskiego i na PiS – wśród uczestników protestu znajdziemy głównie zwolenników tego, żeby „było tak, jak było”, czyli ludzi, którym wraz z dojściem PiS-u do władzy skoczyło się dolce vita, za pieniądze podatnika symbolizowane przez ośmiorniczki u Sowy. Co prawda protestują oni pod hasłem „Żarty się skończyły!", ale raczej powinni za hasło wziąć słowa: „Żarcie się skończyło!”.

Jednakowoż czarny protest, mimo że wparli go aktywiści i aktywistki partii opozycyjnych, zakończył się spektakularną klapą. Skąd o tym wiem? A to się państwo zdziwią – napisała mi o tym „Gazeta Wyborcza”, choć oczywiście nie wprost. Wprawdzie i bez informacji wspomnianego medium klęska była widoczna gołym okiem. W takiej np. liberalnej i postępowej Warszawie – według danych policji – protestowało 17 tys. osób. Spojrzałem na zdjęcia Placu Zamkowego, który faktycznie był wypełniony po brzegi, ale moim zdaniem nie mogło tam być więcej, niż 10 tys. ludzi, nawet przy takim zagęszczeniu. Powiedzmy jednak, że te brakujące 7 tys. rozlazły się gdzieś po drodze i nie dotarły pod Kolumnę Zygmunta. 17 tys. to jest około 1% mieszkańców ludności Warszawy, a im mniejsze miasta, tym gorzej. Tak się akurat zdarzyło, że w poniedziałek byłem na drobnych zakupach w powiatowym mieście (trochę ponad 15 tys. mieszkańców) we wschodniej Polsce. Wszystkie sklepy były otwarte i nie widziałem żadnych pań ubranych na czarno, protestujących przeciwko aborcji. Potem wszedłem na lokalny portal i tam się dowiedziałem, że taki protest jednak się odbył i miał miejsce… w lokalnym centrum kultury. Wzięło w nim udział około 10 pań (czyli mniej, niż jeden promil mieszkańców miasta), które sfotografowały się z wieszakiem (!) i tyle. I właśnie w tym przedziale – pomiędzy jednym (a nawet mniej, niż jednym) promilem w mniejszych, a jednym procentem w największych miastach – zamyka się frekwencja, jeżeli chodzi o czarny protest. I to – podkreślmy – mimo nadymania przez lewicowe media, mimo zaangażowania celebrytów (co ciekawe niektórzy, np. Maja Bohosiewicz, wycofywali swoje poparcie po… przeczytaniu projektu ustawy autorstwa Ordo Iuris) i mimo zaangażowania działaczy opozycji.

Dla mnie jednak szczególnie wymowny był „list do redakcji” Gazety Wyborczej, jaki nazajutrz po proteście przeczytałem na portalu gazeta.pl (tak nawiasem mówiąc, a propos listów do redakcji, to polecam piosenkę Jacka Kaczmarskiego "List do redakcji 'Prawdy' z 13 grudnia '81"). Pewna pani opisała w nim swój udział w proteście: 

"Byłam wczoraj w Warszawie na finale kobiecego strajku. Czekałam na moje dwie przyjaciółki pod bramą Uniwersytetu Warszawskiego przy Krakowskim Przedmieściu, i co chwilę miałam gulę w gardle, bo nadciągający tłum ubranych na czarno osób robił ogromne wrażenie. (…)

Po kilku godzinach przemoknięta, zmarznięta, ale dumna i naładowana wrażeniami wróciłam do domu, do męża i dzieci. (…)”

Następnie autorka obejrzała wywiad z Kwaśniewskim w TVN.

(...) Kwaśniewski swoimi wypowiedziami otulił mnie jak miękki wełniany koc. Poczułam, że wszystko będzie dobrze, że to tylko kwestia czasu zanim to, co się teraz dzieje wywoła kontrrewolucję."

Na czym będzie polegać tak „kontrrewolucja”. A na tym:

"Mamy szansę znowu być drugą zieloną wyspą. I jak Irlandia - wyjść od restrykcyjnego prawa antyaborcyjnego, a skończyć z legalizacją związków homoseksualnych. Te słowa Kwaśniewskiego były dla mnie najlepszą otuchą po czarnym marszu". 

Już na pierwszy rzut oka widać, że – jak mawiano przed wojną w sferach kupieckich – coś tutaj nie sztymuje. Po co dodawać otuchy, jeżeli protest byłby sukcesem, prawda? O ile więc przy Czerskiej nie mamy do czynienia z totalnym bezhołowiem, w którym nikt nad niczym nie panuje, to cel takiego „listu do redakcji” jest oczywisty – to jest próba zatarcia wrażenia klęski. Ona jest oczywiście skierowana nie do wszystkich, tylko do tych, którzy byli i widzieli tę porażkę na własne oczy (dla reszty pisze się te wszystkie hurraoptymistyczne bzdury). Świadkom klęski mówi się: „Nic się nie martwcie towarzysze. Teraz nam nie wyszło, ale będzie dobrze. Posłuchajcie lepiej, co mówi towarzysz Kwaśniewski.”

Swoją drogą to porównanie Kwaśniewskiego do koca sprawiło, że zacząłem się zastanawiać do jakich innych elementów kompletu pościelowego można by porównać polityków opozycji. Ryszard Kalisz to byłaby oczywiście pierzyna. Gruba, puchowa. Inny Ryszard – Petru to z kolei pled, bo ciągle pledoli bez sensu (ostatnio, że „głowa psuje się od góry”). To znaczy może nie tyle „pledoli”, ile raczej... No, mniejsza z tym – ważne, że przynajmniej "nie rodzi", w czym zresztą przypomina Seweryna Blumsztajna. Z kolei Joanna Scheuring-Wielgus, Kamila Gasiuk-Pihowicz i Joanna Schmidt to podnóżki. To znaczy, pardon, oczywiście nie żadne "podnóżki", tylko poduszki. No, a Lech Wałęsa to wsyp.

Minister Waszczykowski powiedział o całej imprezie: „Niech się bawią”. Nie powiedział tylko, że jest to zabawa zapałkami w pobliżu lasu, a ci, którzy się „bawią”, chcą rozpętać pożar, przy którym będą mogli upiec swoją polityczną pieczeń, okazało się bowiem, że sprawa TK już nikogo nie grzeje, ani nie ziębi. Moim zdaniem ich szanse są niewielkie, ale zawsze lepiej dmuchać na zimne i zawczasu odebrać tym ludziom zapałki.  

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka