payssauvage payssauvage
1983
BLOG

Andrzej Hadacz ‘polskim nacjonalistą’ czyli co zrobić z Parlamentem Europejskim

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 55

Oczywiście zgadzam się ze wszystkimi, którzy twierdzą, że ostatnia rezolucja Parlamentu Europejskiego ws. Polski nie jest nawet warta papieru, na którym ją wydrukowano, a sama debata poprzedzająca jej podjęcie miała znaczenie o tyle tylko, że po raz kolejny mogliśmy obejrzeć w akcji kondotierów obcego interesu państwowego, którzy z notorycznego kur…nia się i zdradzania Polski uczynili sobie dobrze płatny zawód. Poza tym obydwie te rzeczy nie mają znaczącego ciężaru gatunkowego, co chyba dotarło też do większości ludzi w Polsce.

Z drugiej strony, daleki jestem od całkowitego lekceważenia takich zdarzeń, które brane z osobna wprawdzie niewiele znaczą, ale są elementem budowania wrażenia, że w tej Polsce, wicie-rozumicie, coś nie za bardzo z demokracją i w ogóle. Te wszystkie debaty i rezolucje trzeba bowiem widzieć w szerszym kontekście, jakim są chociażby ostatnie zdarzenia noszące, przynajmniej dla mnie, znamiona celowej prowokacji. Mam tu na myśli incydent z udziałem kodziarzy na pogrzebie Inki i Zagończyka oraz atak na profesora mówiącego w tramwaju po niemiecku. To wszystko może służyć propagandowej obróbce Polski takiej samej, jak ta, z którą mieliśmy do czynienia w XVIII w., kiedy nasz kraj był prezentowany przez „oświeconych”, jako siedlisko katolskiego ciemnogrodu, z którym absolutni władcy państw ościennych powinni wreszcie zrobić jakiś porządek, bo przecież tego nie można zostawić samopas. (Nawiasem mówiąc takiemu jednemu propagandyście – konkretnie Wolterowi – zwrócono uwagę, że wynosi Rosję pod niebiosa, a tymczasem życie w państwie carów nie jest takie różowe, na co tamten odpowiedział, że on to dobrze wie, ale stamtąd przysyłają mu doskonałe futra, a on jest wielki zmarzluch…) Nie chcę przez to bynajmniej powiedzieć, że za miesiąc, czy nawet za rok czekają nas rozbiory, jednak pragnę zwrócić uwagę na to stałe i konsekwentne przyprawianie naszemu krajowi gęby ksenofobów i faszystów choćby po to, żeby z jednej skrajności nie popadać w drugą. Jest jasne, że zerwanie z polityką „brzydkiej panny bez posagu” jest konieczne, ale nie powinno się zapominać, że wielu wpływowym graczom nadeptujemy w ten sposób na odcisk. A nie są to ludzie, którzy łatwo odpuszczają.

Co napisawszy, pragnę zwrócić uwagę na szczegół wprawdzie, ale tak symptomatyczny, że mówiący więcej, niż tomy opasłych analiz wychodzących spod piór uczonych w piśmie politologów, których analizy to, między nami mówiąc, jeden wielki Scheiss. Ale z drugiej strony, nie co się dziwić, jeżeli weźmie się pod uwagę, że politologiem jest taki np. Marek Migalski. Oto na stronach Parlamentu Europejskiego można obejrzeć spot na temat debaty nad praworządnością w Polce. W filmiku tym widzimy urywki debaty na forum parlamentu, gdzie  wiceprzewodniczący Timmermans m. in. opowiada głodne kawałki o tym, jaka to niezależność sądownictwa jest ważna. No, rzeczywiście – odkrył Amerykę, tylko nie mam pojęcia po co to mówi akurat nam. My to doskonale wiemy, a wielu nawet mogło się przekonać na własnej skórze, kiedy musieli stawać przed sędziami III RP, jak ten były dziennikarz z Czerskiej, wobec którego orzeczono obowiązek przeproszenia nadredaktora Gazety Wiadomej, mimo że wszytko, co o nim napisał było prawdą. Niestety, pani sędzi nie interesowały fakty i orzekła, że niepochlebne wyrażanie się o nadredaktorze jest „sprzeczne z zasadami współżycia społecznego”. To tylko jeden przykład (a takimi przykładami można sypać jak z rękawa) tego, jakim bagnem jest postpeerelowskie sądownictwo, nie oczyszczone z komunistycznej gangreny, która teraz infekuje kolejne pokolenia sędziów. W tej konkretnej sytuacji opowiadanie o niezależnym sądownictwie, jako o fundamencie demokracji brzmi jak ponury żart i ma mniej więcej taki sam sens, jak domaganie się nieskrępowanego funkcjonowania mafii pruszkowskiej w imię swobody działalności gospodarczej. A propos działalności gospodarczej, to mało się nie zakrztusiłem kawą ze śmiechu, kiedy Timmermans powiedział, że niezależne sądownictwo jest ważne dla prawidłowego funkcjonowania „naszej formy gospodarki rynkowej” („our form of market economy”). Facet, reprezentujący biurokratycznego molocha, poddającego regulacjom wszystko, co się rusza, opowiada o gospodarce rynkowej. Mniej więcej tak samo wiarygodny byłby ludożerca snujący opowieści o zaletach „naszej formy” diety wegańskiej.

Timmermansowi  basował Janusz Lewandowski, który raczył słuchaczy opowieściami, że w debacie nie chodzi o kablowanie na Polskę, tylko o zwrócenie uwagi na te działania władzy, które w efekcie mogą się obrócić przeciw obywatelowi. Jak władza sądownicza traktuje obywateli, którzy następują na odcisk wpływowym nadredaktorom wspominałem. O samym Lewandowskim i jego zasługach w wyprzedaży majątki narodowego pisali już inni. Ja tylko przypomnę, że Lewandowski uchodzi za „mentora” malarza kominów z Sopotu, za rządów którego piramida finansowa, w którą zamieszany był syn malarza, występujący pod pseudonimem „Józef Bąk” orżnęła zwykłych obywateli na pół miliarda złotych. Ze sprawą łączony był również ówczesny prezydent Gdańska, z partii miłości, a jakże, który nawet – niczym ten burłak (złośliwi piszą „burak”) znad Wołgi – przeciągał na sznurze samolot należący do innej firmy grandziarza. No i co? No i pstro – facet nadal rządzi sobie grodem nad Motławą, a jakby jeszcze było mało nieszczęść „odkrył niedawno”, jak pisze gazeta czerska, że 15 września to międzynarodowy dzień demokracji (szkoda, że kiedy wypełniał oświadczenie majątkowe nie „odkrył”, że trzeba tam wpisać wszystkie posiadane przez siebie mieszkania), w związku z czym urządził fetę szefowi kodziarzy, który lansował się tam w ramach Gdańskiego Tygodnia Demokracji. Pytanie, kto zapłaci za tę imprezę, bo coś mi podpowiada, że tę „przyjemność” będą mieli gdańszczanie. Sądzę, że obywatele Gdańska, o których Janusz Lewandowski na pewno również się troszczy są z tego powodu przeszczęśliwi. W końcu na czym, jak na czym, ale na demokracji oszczędzać nie będą. By żyło się lepiej.

Ale to nie Timmermans i Lewandowski, dwóch starych nudziarzy, są najciekawszym elementem tego spotu. Najciekawsze jest wykorzystanie jako archetypicznego polskiego nacjonalisty… Andrzejka Hadacza, który gdzieś tam stoi w jakimś tłumie z biało-czerwoną flagą i komuś dziarsko wygraża piąstką. Nie mam pojęcia, czy to zostało zrobione specjalnie, czy przypadkiem, ale to nie ma znaczenia. Dość, że użycie w spocie tego faceta to najlepsza demaskacja, jaką można sobie wyobrazić. Tu napuszone mowy wygłaszane po angielsku z akcentem godnym absolwenta najbardziej elitarnej brytyjskiej uczelni (mówię o Timmermansie, bo Lewandowski coś dukał po polsku, jak chłop małorolny z Dziadowej Kłody), czoło zmarszczone troską o demokrację i prawa człowieka, a na to wszytko nagle wyskakuje wykrzywiona morda i zaciśnięta łapa prowokatora.

Przyznam, że jak zobaczyłem Andrzeja H. to lekko podniosło mi się ciśnienie i pomyślałem sobie kilka brzydkich słów. Między innymi życzyłem temu całemu Parlamentowi Europejskiemu, żeby go spotkał los Kartaginy, którą Rzymianie nie dość, że zburzyli, to jeszcze ziemię, na której stało miasto zaorali, a w bruzdy wlali morskiej wody, żeby nic tam już nigdy nic nie wyrosło. Dość szybko mi jednak przeszło, zwłaszcza, że przypomniałem sobie, iż wspomniane zabiegi okazały się nieskuteczne, bo Kartagina nie tylko się odrodziła, to stamtąd wypłynęła armia Wandalów, którzy w 455 r. zdobyli i zdewastowali Rzym z takim skutkiem, że już się, jako stolica imperium, nie podniósł. Coś chyba jednak trzeba z tym całym Parlamentem Europejskim zrobić, bo tak dalej chyba nie powinno być. Ale jeżeli nie zburzyć i zaorać to co? Może wyegzorcyzmować?

 

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka