payssauvage payssauvage
2940
BLOG

Ślepi na jedno OKO w sprawie Jedwabnego

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 73

Jeżeli komuś się wydawało, że sprawa wypowiedzi minister Anny Zalewskiej o Jedwabnem umarła śmiercią naturalną i wszyscy o niej zapomnieli, to z błędu wyprowadził ich najnowszy nabytek stacji RMF FM, Robert Mazurek, który obecnie przesłuchuje tam polityków w miejsce Konrada Piaseckiego. Różnica, przynajmniej dla mnie niewielka, jak można się było przekonać na przykładzie środowego wywiadu z minister edukacji. Przez większość czasu faktycznie rozmawiano o edukacji, redaktor Mazurek żalił się, że jego dzieci muszą chodzić do szkoły na dwunastą, aż tu na koniec: bęc! mamy coś takiego:

- (…) czemu nie chce pani przejść przez gardło zdanie bardzo proste, to, które przechodzi przez gardło ministrowi Kolarskiemu z kancelarii prezydenta czy prezydentowi Dudzie: że to polscy obywatele zabili innych polskich obywateli - Żydów w Jedwabnem.

- Ale proszę zauważyć, że ja już o tym mówiłam na konferencji prasowej w ministerstwie edukacji, gdzie prosiłam również o to, aby dyskutować o tym w szerokim kontekście okupowanego kraju roku '41. O tym, że byliśmy pod niewolą niemieckiego okupanta.

- Dobrze, kontekst pani narysowała. To kto zabił Żydów w Jedwabnem?

- Rzeczywiście musimy z bólem powiedzieć, że była to współodpowiedzialność Polaków, ale współodpowiedzialność w kraju...

- Ale współodpowiedzialność czy sprawstwo?

- Współodpowiedzialność.

- Ale ktoś jednak tak naprawdę musiał tę stodołę podpalić. I pani nadal nie wie kto. IPN wie, prezydent wie - minister edukacji nie wie?

- Ale oczywiście, że tak, i mówimy o tym, że nie należy tych miejsc, tych sytuacji traktować jako jedynego źródła wiedzy o zachowaniu się Polaków w stosunku do Żydów. Przypominam o tym, że Państwo Podziemne karało za mordowanie Żydów. W związku z tym mówmy o udziale Polaków w dramatach i pogromach, ale mówmy w kontekście historycznym.

Ja, co prawda, ani przez chwilę nie sądziłem, że pan redaktor Mazurek potrafi dużo więcej, poza podawaniem przepisów na baby wielkanocne, tudzież wyciąganiem jakichś starych wypowiedzi swojego rozmówcy, o których zapomniał i on, i najstarsi górale, a potem zaskakiwaniem nimi interlokutora podczas sławnych wywiadów prowadzonych dla Rzepy, ale wydawało mi się, że nawet on wie, iż ustalanie prawdy nt. zbrodni zabójstwa bez przeprowadzenia ekshumacji ofiar to farsa. Jak bowiem inaczej dociec ile było zabitych i jak zginęli – czy spalono ich w stodole (nawiasem mówiąc, tak właśnie, o czym mało kto wie, postępowali z katolikami z Wandei francuscy ludobójcy w imię „wolności, równości i braterstwa”), czy może zginęli do kul.

Nie udało mi się znaleźć żadnej wypowiedzi prezydenta Dudy nt. zajść w Jedwabnem, w której stwierdziłby, że „polscy obywatele zabili polskich obywateli” (w tegorocznych uroczystościach rocznicowych prezydent nie brał udziału) i Mazurkowi najwyraźniej coś się pomyliło, bo nie sądzę, żeby po prostu zmyślał. Zwłaszcza, że mówienie, iż w 1941 r. Jedwabnem jedni „polscy obywatele” zabijali innych jest historycznie nieadekwatne. Nie było bowiem wówczas żadnych „polskich obywateli”, z tego prostego powodu, że nie było polskiego państwa. Jak pamiętamy polskie państwo zostało zniszczone w 1939 r. przez Niemcy i Sowiecką Rosję, więc mówienie w takiej sytuacji o polskich „obywatelach” ma tyle samo sensu, co gdyby powiedzieć, że w 1921 r. w Poznaniu „obywatele cesarstwa niemieckiego” napadli na przybyłych z Krakowa „obywateli Austro-Węgier”. Co więcej – posługiwanie się zwrotem „polscy obywatele” sugeruje, że w 1941 r. nie tylko jakaś Polska była, ale też, że bezczynnie się przyglądała jak jedni jej obywatele mordują drugich. A jak się bezczynnie przyglądała, to widać się na to godziła, w myśl zasady „qui tacet, consentire videtur”. Tymczasem to nie tylko nieprawda, ale – co więcej – właśnie zniszczenie państwa polskiego przez dwa totalitaryzmy wytworzyło sytuację, w której mogło dojść do mordów na Żydach.

Z podanej przez Mazurka piłki skorzystał niejaki Adam Leszczyński z agoropochodnego, michnikoidalnego portalu oko.press, który, jak rozumiem, ma udawać niezależne medium patrzące władzy na ręce. Zanim  przejdę do groteskowego ataku na minister Zalewską, jaki przypuścił Leszczyński chciałbym napisać parę słów o nim samym, bo persona to ciekawa. Oto, jak prezentuje go portal oko:

„Adam Leszczyński (1975) historyk, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN, publicystaGazety Wyborczej. Autor dwóch książek reporterskich o Afryce i kilku książek o historii. Szkalował Polskę[sic!] [1]m.in. wthe Guardian,Le Monde, El Pais, Suddeutsche Zeitung.”

Oczywiście, skoro macierzysty portal Leszczyńskiego tak go przedstawia, to mnie nie wypada zaprzeczać, bo chyba koledzy (albo on sam, bo nie wiem, kto jest autorem tego skróconego c.v.) wiedzą lepiej, czy Leszczyński szkalował, czy nie. Chciałbym jednak docenić szczerość z jaką został ukazany publicysta „Gazety Wyborczej”, a przy okazji zapytać, czy to wypada, żeby człowiek szkalujący naszą ojczyznę był adiunktem w Polskiej Akademii Nauk? Sądzę, że minister Gowin powinien się temu bliżej przyjrzeć. Ciekawe są również słowa, jakie Leszczyński napisał po przejęciu Rzeczpospolitej przez Hajdarowicza.

„Cała ta kampania zmierzająca do "obrony" obecnej redakcji "Rz" jest oczywiście groteskowa i - jak podejrzewam - będzie nie tylko nieskuteczna, ale przeciwskuteczna. Stawia bowiem nowego właściciela w sytuacji bez wyjścia.

Wychodzi więc na to, że dziennikarze sami sobie winni, że ich nowy właściciel wywalił z ich roboty - po co się stawiali, zamiast grzecznie pisać peany na cześć malarza kominów z Sopotu. Ale najlepszy jest fragment poniższy:

„Temat [tj. przejęcie Rzepy] niszowy, ale pokazuje on jednak zjawisko szersze: zaawansowaną niezdolnośćnaszej prawicy do skutecznego działania. Łączy się ona z zadziwiającą skłonnością do łatwego i szybkiego wpadania w histerię,rozdzierania szat i obrażania się. Najlepiej publicznie, z przytupem. Widzieliśmy to już sto razy - w dyplomacji Kaczyńskich i Fotygi w skali makro. "Rzepa" to skala mikro. Ciekawe, skąd to się w ludziach bierze? I czy można się tego oduczyć?”

Hmm, hmm… Toż to, wypisz wymaluj, kodziarze, nie potrafiący się pogodzić z wynikiem wyborów i modlący się do Brukseli, by wróciła im ojczyznę dojną i żeby znowu było tak, jak było.

I oto po wywiadzie Roberta Mazurka z minister Zalewską Leszczyński pisze o wypowiedzi szefowej MEN artykuł, w którym słowa pani minister podsumowuje: „Półprawda. Współodpowiedzialni to za mało” i stwierdza, że „ministra [sic!] Zalewska ma okropny problem z historią,a ściślej z tym jej fragmentem, który dotyczy zbrodni popełnionych przez Polaków na Żydach.” W związku z tym Leszczyński przychodzi pani minister (czy też raczej, w jego nowomowie – „ministrze”) z pomocą i przypomina „ustalenia historyków”. Na szczęście nie powołuje się na socjologa Grossa, pasowanego przez Czerską na „światowej sławy” historyka, ale nie ma co narzekać, bo zamiast niego publicysta Wyborczej opiera się na Pawle Machcewiczu (profesorze historii, a jakże), który pisał:

Z zeznań świadków wynika, że na rynku w Jedwabnem 10 lipca była masa ludzi. Część zebranych pilnowała Żydów na rynku. Nie wiadomo, czy utworzyli kordon, chwytając się za ręce, tak jak w innych miejscowościach. Wykonawcami zbrodni, jako sprawcy w ścisłym znaczeniu, byli polscy mieszkańcy Jedwabnego i okolicmężczyźni w liczbie co najmniej 40.

Niemcy byli obecni w Jedwabnem i według niektórych świadków wydawali rozkazy. Żydów mordowali jednak Polacy. (…)”  

W związku z czym Leszczyński pisze:

„ZdaniemOka ministra edukacji nadal nieprecyzyjnie oddała to, co wiadomo o historycznych faktach. Niemcy oczywiście dali przyzwolenie (choćby przez to, że sami mordowali Żydów w okolicy) na popełnienie zbrodni. Jest możliwe, że wydawali rozkazy, chociaż to nie jest pewne.Sprawcami w ścisłym znaczeniu - zacytujmy jeszcze raz prof. Machcewiczabyli jednak Polacy.

Współodpowiedzialność’ jest sformułowaniem bardzo ogólnikowym. Ministra nadal, mimo ogromnych wysiłków dziennikarzy, nie jest w stanie wydusić z siebie, kto zabijał w Jedwabnym.” [sic!]

Bardzo się ucieszyłem, że Leszczyński powołał się akurat na pana Machcewicza, swego czasu szefa pionu edukacji Instytutu Pamięci Narodowej. Otóż warto zauważyć, że ów uczony historyk z IPN rozgraniczył dwa rodzaje świadków ws. Jedwabnego: świadków naocznych – Polaków oraz członków społeczności żydowskiej, którzy nie byli obecni w czasie zajść w Jedwabnem, ale ich relacje zostały z jakiegoś zagadkowego powodu wykorzystane w dochodzeniu do "prawdy". Oto, co pan Machcewicz, cytowany przez Leszka Żebrowskiego, pisze o relacjach naocznych świadków – Polaków: w opinii Machcewicza „(...) nacechowane są[one] subiektywizmem, emocjami, często zawierają informacje zasłyszane, niesprawdzone, będące wyrazem obiegowych czy wręcz stereotypowych sądów." Z kolei jeżeli chodzi o Żydów, to - zdaniem historyka IPN - nie ważne, że nie byli oni świadkami: "nie przekreśla to ich wartości, ponieważ nawet jeśli niejednokrotnie prezentują zdeformowany obraz rzeczywistości, są często bardzo ważnym źródłem dla odtworzenia nastrojów w polskiej ludności". Czyli furda tam fakty, kogo obchodzą relacje naocznych świadków, Machcewicza bardziej interesują informacje o nastrojach i opowiadania osób, które nie były świadkami badanych zdarzeń. Widać, że nie jesteśmy pod tym względem dużo gorsi od Stanów Zjednoczonych, gdzie za „świadków historii”, łażących po tamtejszych szkołach i duraczących małych Amerykanów opowieściami, jak to Polacy „mordowali” Żydów w czasie II wojny światowej robią ludzie, którzy nie tylko w Polsce nigdy nie byli, ale urodzili się po wojnie.

Widzimy więc w jaki sposób IPN, na którego „ustalenia” powołuje się kto żyw, jako na „najprawdziwszą prawdę”, do tej „prawdy” dochodził. Mało, że nie było ekshumacji ofiar, ale na dodatek świadkom, którzy byli na miejscu i widzieli, co się stało zarzuca się "subiektywizm" oraz to, że ich relacje nacechowane są „emocjami” (swoją drogą bardziej idiotyczny zarzut ciężko sobie wyobrazić – trudno przecież spodziewać się, że ktoś, kto był świadkiem dramatycznych zdarzeń, w czasie których ginęli ludzie będzie o nich opowiadał beznamiętnie, jakby to było wyjście do sklepu po bułki), a za dobrą monetę bierze się opowieści ludzi, których nie byli naocznymi świadkami, ale mają dużo do powiedzenia o „nastrojach”. Pytanie więc, co w taki sposób można ustalić i o ile wyżsi będziemy, jak już te „ustalenia” wsadzimy sobie w buty, gdzie ich miejsce.

 

 

--------

[1] wszystkie wyróżnienia w cytatach pochodzą ode mnie

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka