payssauvage payssauvage
4443
BLOG

Absztyfikanci „brzydkiej panny bez posagu” dostają szału

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 29

Jak pamiętamy, mianem „brzydkiej panny” określił nasz kraj „profesor” Władysław Bartoszewski, dwukrotny minister spraw zagranicznych RP, którego postępowanie powinno być przedmiotem studiów na akademiach dyplomatycznych, oczywiście po to, by wiedzieć, jak polityki zagranicznej nie prowadzić. Przecież nawet gdyby to była prawda i Polska faktyczne nie miała nic do zaoferowania  – a, jak wiadomo, tak nie jest, już choćby z racji strategicznego położenia naszego kraju na mapie Europy – , to żaden przytomny dyplomata nie powinien takich określeń publicznie używać w stosunku do reprezentowanego przez siebie kraju, bo to karygodnie wręcz bęcwalstwo i tak się nie prowadzi polityki zagranicznej. Wręcz przeciwnie. Przypominam, że Talleyrand – człowiek, który na kongresie wiedeńskim reprezentował wszak państwo pokonane i okupowane, a więc teoretyczne nie powinien się nawet odzywać, bo i tak wszelkie jego zabiegi były skazane na klęskę – dzięki zręcznym  zabiegom dyplomatycznym wkręcił Francję do dyrektoriatu mocarstw decydujących o losie Europy, na równi z Rosją, Austrią, Prusami i Anglią. No, ale on nie rozpowiadał po wiedeńskich salonach, że Francja jest „brzydką panna bez posagu”. My niestety mieliśmy takich właśnie asów dyplomacji, jak nieboszczyk „profesor” Bartoszewski, stąd nie dziwne, że potencjalni „adoratorzy” traktowali nas per noga i kazali nam siedzieć cicho, to może nam coś skapnie z pańskiego stołu.

Tymczasem, nieoczekiwanie okazało się, że „brzydka panna” wyszła z kąta, przejrzała się lustrze i zobaczyła, że niczego sobie z niej kobitka. Zaczęła się więc cenić, bo doszła do wniosku, że nie ma powodu, żeby byle frędzel ją rozstawiał po kątach. Jak można się domyślać wywołało to wściekłość zalotników. Oto czytam, że ulubiona gazeta obecnego „króla Europy”, a byłego polskiego premiera, która po tym, jak dostał on stołek w Brukseli kadziła mu, niczym temu szczurowi z bajki Krasickiego („Mnie to kadzą – rzekł hardzie do swego rodzeństwa,/ Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa”), czyli „Financial Times”, przypuściła wściekły atak na Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbana, bo odważyli się naszkicować własny plan reformy Unii Europejskiej, który Viktor Orban zgrabnie określił mianem „konserwatywnej kontrrewolucji”. Gazeta nie poprzestała zresztą na atakach, bo nawet posunęła się do gróźb pisząc, że „powinni [Orban i Kaczyński] mieć się na baczności, by nie szkodzić własnemu interesowi narodowemu”. Rodzi się w związku z tym pytanie, kto ma ten „interes narodowy” definiować i decydować, jakie działania mu szkodzą, a jakie nie? Czyżby  miał to być „Financial Times”? Swoją drogą ciekawa sprawa, że taka gazeta, nieprzejednanie broniąca „wartości europejskich”, nagle posługuje się pojęciem „interesu narodowego”… Właśnie w imię obrony tych całych „podstawowych wartości UE, jakimi są otwartość i tolerancja” brytyjska gazeta zaatakowała szefa PiS i premiera Węgier. Wprawdzie, o ile dobrze pamiętam, to Brytyjczycy niedawno zagłosowali za wyjściem z UE, więc nie bardzo rozumiem, co ich to obchodzi, na jakich wartościach będzie się opierać Unia.

Oczywiście nie ma co przejmować się postękiwaniami jakiegoś brytyjskiego piśmidła, które jeszcze podobno na dodatek rżnie na kasie Exchequer Jej Królewskiej Mości, wykorzystując do tego luksemburski raj podatkowy. Nie o to tutaj chodzi, ale o to, żeby docenić następującą sytuację: oto premier Węgier i prezes Prawa i Sprawiedliwości w czasie wspólnej dyskusji zarysowali pewien plan dla Europy i zgodzili się, że Polska i Węgry powinny współpracować w jego realizacji. I tyle. Już to samo wystarczy, żeby gazeta kibicująca europejskiemu establishmentowi i okadzająca swego czasu Donalda Tuska dostała szału. A przecież podobno Polska i Węgry to jakieś tam dwa kraiki, nie mające żadnego znaczenia, więc nie bardzo wiadomo czego siły rządzące Unią miałyby się obawiać. To znaczy, oczywiście wiadomo, bo Polacy i Madziarzy, jeżeli będą iść ręka w rękę z pozostałymi państwami Wyszehradu i resztą krajów Europy Centralnej, to stanowią realną siłę, o którą może się potknąć projekt budowy nowego człowieka europejskiego.

To oczywiście bardzo dobrze i  wypada trzymać kciuki za to, żeby współpraca polsko-węgierska, czy szerzej - środkowoeuropejska układała się jak najlepiej we wspólnym interesie współpracujących ze sobą krajów, ale jednocześnie trudno się powstrzymać przed smutną konstatacją, że z winy specjalistów od „brzydkich panien na bez posagu” Polska, przez lata tkwiąc w gnuśności i płynąc z głównym nurtem, straciła mnóstwo cennego czasu, który, o ile byłby właściwie wykorzystany, to mógłby sprawić, że nasz kraj byłby teraz państwem bogatszym, silniejszymi i bezpieczniejszym. W latach 90-tych oczywiście nie było łatwo, bo była to w Europie dekada niemieckiej dominacji i prowadzenie polityki wymierzonej w interesy RFN (albo przynajmniej za takową przez to państwo uważanej) mogło się skończyć smutno, jak tego dowiódł los Heksagonale, a zwłaszcza współtworzącej go Jugosławii, który miał posłużyć za przykład dla pozostałych państw. Jednak wydaje mi się, że nawet wówczas można było – prowadząc zręczną politykę zagraniczną, a nie siedząc w kącie –  uzyskać dużo więcej, niż to co, udało się uzyskać (czy raczej – co skapnęło z pańskiego stołu) polskim „elitom”.

Jednak np. już na początku lat dwutysięcznych otworzyła się przed naszym krajem szansa w związku z wkroczeniem Stanów Zjednoczonych do aktywnej polityki w Europie za prezydentury George'a Busha juniora. Polska niby próbowała coś tam dla siebie ugrać, ale wszystko to było amatorskie, chaotyczne i głównie nastawione na osobiste korzyści postkomunistów rządzących wtedy naszym krajem. W efekcie, bodajże jedną „korzyścią” jaką nasz kraj odniósł ze współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, w tym wysłania wojsk do Iraku, było zniesienie przez USA wiz dla znajomych Kwaśniewskiego na 10 lat. Bo nawet wymarzone przez ówczesnego prezydenta stanowisko genseka ONZ przeszło mu koło nosa w myśl zasady „nie dla psa kiełbasa”. Zresztą nie ma się co dziwić, bo i po co wynagradzać jakimkolwiek stanowiskiem kogoś, kto zadowoli się napiwkiem, a poza tym nie wiadomo, czy jakby już ten stołek dostał, to nie zacząłby na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ w wstanie wskazującym opowiadać, że „żenszczinam w głaza smatriet’ nada” i dziwować się „kak eta, kak eta, kak eta wazmożna”.

Jak wspomniałem nie ma co się przejmować brytyjskimi piśmidłami, realnym problemem jest natomiast V kolumna w kraju, bo wprawdzie dziewosłęby „brzydkiej panny” dostały po d… (niczym opisywany przez Słonimskiego rabbi Ben Eli ze Smyrny, co na „honory” był bardzo „pazyrny” – musi jakiś przodek mgr Kwaśniewskiego), ale broni nie składają. Łażą w tych swoich bezsensownych marszach, wyczyniają różne brewerie, awanturują się... Niektórzy wprawdzie robią to z wrodzonej głupoty, ale ci, którzy tym całym interesem kręcą już tacy głupi, jak marszowe mięso armatnie, którym się posługują, nie są. Kierownicy tej imprezy bardzo dobrze żyli wmawiania Polakom, że są głupsi i gorsi, a najlepiej by było, jakby się wszyscy (oczywiście oprócz tych, co wymrą, jak dinozaury) przedzierzgnęli się w światłych Europejczyków, żyjących w związkach partnerskich, rozmnażających się in vitro, a każdą niedzielę spędzających w galerii (handlowej) – bo „polskość to nienormalność”. Ci ludzie tak łatwo z utraconych alimentów nie zrezygnują. Dlatego ciesząc się z aktywnej polityki zagranicznej Polski i kibicując aktywności naszych władz, nakierowanej na stworzenie silnego sojuszu państw Europy Środkowo-Wschodniej, będącego przeciwwagą dla Niemiec i zaporą przed imperializmem Rosji, dobrze by było i o tym nie zapominać.

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka