payssauvage payssauvage
2484
BLOG

Czy w sklepach mięsnych będą sprzedać „Wyborczą” spod lady?

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 22

W dobiegającym powoli końca sezonie ogórkowym wysłannik portalu parówkowego wybrał się na poszukiwanie egzemplarzy „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka”, które podobno niecni sprzedawcy na stacjach Orlen po złości przywalają stertami „Gazety Polskiej”, albo tygodnika „W sieci”. Skutkiem tego ludzie na pewnym poziomie, zaczytujący się w wolnych chwilach wyrokami Trybunału Konstytucyjnego, nie mogą się dowiedzieć jakiż to kolejny kolec pisowska władza dołożyła do korony cierniowej Andrzeja Rzeplińskiego, ani też w jaki sposób beneficjenci programu 500 plus marnotrawią pieniądze łażąc po wydmach we Władysławowie, zamiast siedzieć na sempiternach w domach, oglądać „Szkło kontaktowe”, a pieniądze – jak Michnik przykazał – przeznaczyć na prenumeratę „Wyborczej”.

Efekt jest łatwy do przewidzenia – ludzie na pewnym poziomie pozostają dramatycznie niedoinformowani. Nie wiedzą na przykład, że PiS cofnął nas już nie to, że do średniowiecza, ale wprost do epoki kamienia łupanego, spowodował bowiem – jak doniósł portal parówkowy – masowy exodus „milenialsów” z Władysławowa w Bieszczady. Domyślam się, że zasiedlają oni tamtejsze jaskinie, sporządzają dzidy i powoli zaczynają się rozglądać się za mamutami (wyjąwszy ortodoksyjnych zwolenników weganizmu). To w lepszym przypadku, bo w gorszym, rządy PiS niektórych osobników cofają wprost w rozwoju ewolucyjnym, skutkiem czego zaczynają oni łazić po drzewach, jak pewien dziennikarz ze wspomnianego portalu, który (dziennikarz, nie portal) tak właśnie spędza wolne chwile, zupełnie jak Żorż Ponimirski, który też od czasu do czasu odczuwał „nieodpartą chęć powrotu do pierwotnych form bytowania”.

Zamiast tedy na łamach swojej ulubionej gazety czytać mrożące krew w żyłach opisy zbrodni PiS-u, ludzie na pewnym poziomie muszą czytać o „wściekłej babie” i oglądać na okładce tygodnika braci Karnowskich fotomontaż przedstawiający Hannę Gronkiewicz Waltz z młotkiem, skutkiem czego na pewno są zdruzgotani, zupełnie jak Dominika Wielowieyska, która ujrzawszy wspomnianą okładkę wielce się zbulwersowała i na antenie Tok Fm wygłosiła opinię następującą:  

„Naprawę jestem zdruzgotana, że poziom debaty politycznej za chwilę sięgnie dna. Czytam tekst Wildsteina o pogardzie dla lumpenarystokracji... Językiem lumpów jest nazywanie przeciwników politycznych "wściekłą babą". Przypominam sobie strzeliste teksty o "przemyśle pogardy", a potem biorę do ręki "W sieci" i widzę coś takiego. Co by było, gdyby w ten sposób ktoś nazwał premier Beatę Szydło? To jest właśnie język lumpów.”

No i tu jest mały problem, bo ja np. nie przypominam sobie „strzelistych tekstów” Wielowieyskiej, w których krytykowałaby ona okładki Newsweeka, na których Lis podpisywał zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego słowami „dzień świra”, albo przebierał Antoniego Macierewicza w turban i pisał „amok”. (Nawiasem mówiąc, przebieranie Macierewicza za Araba to nie był rasizm, ani islamofobia, jakby kto pytał. To była walka o postęp i nowoczesność w norze i paśniku polu i zagrodzie.) Rozumiem, że pisanie o „świrach” i „amokach” to nie jest język lumpów, ale wysublimowanych inteligentów czytających Kanta do śniadania i nie wyobrażających sobie obiadu bez Nietzschego. W porządku – niech będzie.

Wracam tedy do wysłannika portalu parówkowego, który wybrał się na poszukiwanie egzemplarzy „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka”, które podobno niecni sprzedawcy na stacjach Orlen… itd. Swoją drogą facet lepiej by zrobił, gdyby się wybrał na poszukiwanie straconego czasu, który redaktor naczelny gazety czerskiej przeznaczył na lansowanie Komorowskiego, w efekcie czego jest mu winien żyrandol, a nam – Gęsiarkę. No, ale jak się nie ma co się lubi… To szukanie „Wyborczej” i „Newsweeka” na stacjach Orlenu wzięło się stąd, że ostatnio w kręgach kodziarsko-nowocześniackich pojawiła się miejska legenda (ang. urban legend) o tym, że sprzedawcy chowają te gazety przed klientami. Okazało się, że urban legend ma tyle wspólnego z prawdą, co konferencje prasowe Urbana. Wyborcza z Newsweekiem leżą sobie na stojakach przez nikogo nie niepokojone, niczym szare komórki Ryszarda Rubikonia.

I to jest niestety kłopot, bo jak krzyczeć o pogwałceniu wolności słowa, jak tu alarmować Komisję Wenecką i Parlament Europejski? No jak? Dlatego właśnie ja - niczym ten tajniak z komedii Barei - "proponuję wariant następujący": dogadać się jakoś ze sprzedawcami prasy w całym kraju, żeby oni już nie to, że chowali postępowe gazety, ale w ogóle ich nie sprzedawali. „Wyborczą”, „Newsweek” i inne tego typu periodyki sprzedawać – jako towar luksusowy – w zupełniej konspiracji, spod lady i po znajomości, tak jak za komuny sprzedawano mięso. Oczywiście, broń Boże, w punktach dystrybucji prasy, bo się jakiś osobnik niepowołany napatoczy i gotów kupić. Wszyscy pamiętamy, z filmu „Miś” scenę sprzedaży mięsa w kiosku Ruchu. Proponuję wykorzystać ten schemat, tylko go odwrócić i teraz, zamiast mięso w kioskach, w sklepach mięsnych sprzedawać gazety. Oczywiście tylko te opozycyjne. Należy stosować odpowiednie kryptonimy zamiast tytułów, żeby zmylić pisowskie służby, które na pewno będą śledzić i represjonować ludzi na pewnym poziomie chcących zaczerpnąć z krynicy mądrości Lisa, lub Michnika. I tak: „Wyborcza” – wątrobiana; „Newsweek” – salceson; „Tygodnik Powszechny” – kaszanka; „Polityka” – pasztetowa. To oczywiście tylko kilka luźnych propozycji, które pozwoliłem sobie tutaj zaprezentować, gwoli przysłużenia się wspólnej sprawie pokoju i demokracji.

Przecież nie może być tak, żeby w kraju niedemokratycznym i cierpiącym na uwiąd praworządności można było sobie – ot, tak – kupować opozycyjną prasę, zupełnie jakbyśmy nie mieli stanu wojennego, zamordyzmu i autorytaryzmu.  

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka