payssauvage payssauvage
1832
BLOG

Czerska zrobiła „wywiad” ze zmarłym ks. Tischnerem. Kto będzie następny?

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 27

O ile dawna Rzeczpospolita nie rządem stała, lecz swobodami obywatelskimi, o tyle „Gazeta Wyborcza” praktycznie od początku istnienia stała autorytetami moralnymi oraz tzw. „legendami”. Z tymi legendami to nie chodzi o siedmiu krasnoludków, czy o królewnę Śnieżkę, ale o „bohaterskich przywódców” podziemia antykomunistycznego, w rodzaju pani Henryki Krzywonos. Zresztą zawartość prawdy w tych opowieściach i w jednym, i w drugim przypadku jest podobna, więc jeżeli pani Krzywonos przebrała by się za królewnę, a – dajmy na to – Czuchnowski, Wroński, Piątek, Maziarski, Kurski (Jarosław), Blumsztajn i Gebert poprzyklejaliby sobie brody, założyli spiczaste czapy i wziąwszy się za ręce zaczęli panią Henrykę obtańcowywać śpiewając „Hej ho! Hej ho! Do strajku by się szło!”, to wszystko byłoby na swoim miejscu (zwłaszcza pani tramwajarka). Dodatkowym bonusem byłby fakt, że wymienieni panowie, zajęci tańcem i śpiewem, nie mieliby czasu na pisanie, co i im, i ich czytelnikom wyszłoby na zdrowie.

„Ale co tam marzyć o tem”, więc wróćmy do autorytetów moralnych, z których od zawsze słynęło środowisko „Gazety Wyborczej”, podobnie jak Wieliczka słynie z kopalni soli, a zwany „Rumunem” szef partii nowocześniaków –  z zamiłowania do pieprzu, co objawia się w tym, że pieprzy już nie tylko przy jedzeniu, ale w ogóle – przy każdej możliwej okazji. Nawiasem mówiąc, uważam, że ktoś starszy i mądrzejszy powinien wytłumaczyć nowoczesnemu Ryśkowi, iż powinien on zrezygnować z ostrych przypraw, bo nadmierne pieprzenie jest szkodliwe dla zdrowia i jak nie przestanie pieprzyć, to ktoś mu w końcu jeszcze przysoli. Nie o to jednak chodzi, ale o to, że był czas, kiedy w redakcji na ulicy Czerskiej, oraz w jej okolicach nie można było się pojawić bez okularów przeciwsłonecznych – taki stamtąd bił blask od autorytetów, których zagęszczenie na metr kwadratowy przekraczało w tamtych okolicach wszelkie, nawet najbardziej wyśrubowane normy. Zadaniem tychże autorytetów było przytłaczanie wszystkich  ćwierćinteligentów ciężarem swojego prestiżu i mówienie im co mają myśleć na taki, a taki temat. Ciekawe, że wyznacznikiem przynależności do elity intelektualnej nie było wówczas samodzielne myślenie, ale dostatecznie dokładne powtarzanie po innych. Oczywiście największy blask –  rozpraszający odwieczny mrok panujący w Ciemnogrodzie i czyszczący jego duszną atmosferę z trujących miazmatów nacjonalizmu, płytkiego katolicyzmu i jaskiniowego antykomunizmu – roztaczali wokół siebie Kuroń, Geremek i Michnik, wokół których, na podobieństwo satelitów, lewitowały autorytety o nieco mniejszym ciężarze gatunkowym.

Niestety, nieubłagany upływ czasu zrobił swoje i sprawił, że wielu autorytetów, na których opierała się potęga Wyborczej nie ma już wśród żywych. Nie stało Jacka Kuronia, który oprócz gotowania słynnej „kuroniówki” („wiadro wody, jedna mrówka i wychodzi kuroniówka”) zasłynął również zdolnościami profetycznymi, bo przewidział pojawienie się na polskiej scenie politycznej Ryszarda Petru („lepiej nie będzie, ale będzie śmieszniej”). Zabrakło również drogiego Bronisława, który – wedle niesprawdzonych plotek – odchodził z tego świata „do ostatniego momentu szczęśliwy”. Z trzech filarów prestiżu Gazety Wyborczej ostał się ino Adam Michnik, ale i ten ostatnimi czasy zdaje się cierpieć na uwiąd autorytetu – zwłaszcza od czasu sławetnej przepowiedni, w której szanse na przegraną Komorowskiego w przedziwny sposób połączył z wypadkiem drogowym, z udziałem byłego już prezydenta i zakonnicy.

A tymczasem zapotrzebowanie na autorytety, które nie tylko wytłumaczą czytelnikom Wyborczej „jak żyć”, ale też porwą za sobą tłumy, jest większe, niż kiedykolwiek, w związku z dojściem do władzy znienawidzonego PiS-u, którego rządy mogą doprowadzić do tego, że „zdobycze”, jakie sobie zakumulowały „elity” III RP, może szlag trafić. Trzeba więc jakoś przeciwdziałać, a jak to zrobić, skoro przez dwadzieścia siedem lat od transformacji środowisko Gazety Wyborczej nie było w stanie wylansować żadnego nowego autorytetu, który byłby w stanie przejąć pałeczkę z rąk Kuronia, Geremka i Michnika. Teraz próbuje się coś montować na szybko, na kolanie, ale efekty są żałosne, bo kogo – wyjąwszy resortowych emerytów – pociągnie za sobą taki choćby Mateusz Kijowski? Kto – nie licząc znudzonych dziennikarzy TVN-u – będzie słuchał zbawiennych porad Ryszard Petru? A tymczasem sytuacja jest dramatyczna, więc nic dziwnego, że postanowiono sięgnąć po nadzwyczajne środki, takie jak np. pytanie o opinię zmarłych autorytetów, w rodzaju ks. Tischnera, z którym Wyborcza zrobiła ostatnio „wywiad”. Wprawdzie redaktorzy z Czerskiej nie wzięli się za wywoływanie duchów, a jedynie do dawnych wypowiedzi Tischnera dopasowali pytania o aktualne kwestie, ale i tak zabieg taki pokazuje, jaka desperacja panuje w szeregach mieszkańców Jasnogrodu. (Nawiasem mówiąc wyobrażam sobie ten chóralny śmiech, jaki rozległby się na salonach, gdyby jakaś konserwatywne medium w Polsce przeprowadziło taki „wywiad” - dajmy na to - z Piłsudskim.)

Skoro jednak już do tego doszło, to mam nadzieję, że Czerska nie powiedziała ostatniego słowa i odtąd regularnie będzie nas raczyć rozmowami z ludzmi nieżyjącymi. Ja osobiście najchętniej przeczytałbym wywiad z panem Ozjaszem Szechterem – znanym demokratą, członkiem Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Bardzo mnie ciekawi, co sądzi on na temat stanu demokracji w Polsce i czy uważa, że standardy państwa prawa są w naszym kraju zachowane. 

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka