payssauvage payssauvage
2076
BLOG

Wyborcza policzyła KODziarzy, czyli magiczne skutki audytu

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 26

Dzisiejszy dzień przyniósł nie lada sensację, bo oto okazało się, że redaktorzy z ulicy Czerskiej przysiedli fałdów i wespół w zespół pochylili się nad filmem z przemarszu KODu i opozycji, aby policzyć jego uczestników. Liczyli „na piechotę” osoba, po osobie, czyli niemal tak samo, jak tydzień temu zrobiły to Wiadomości TVP1. Śmiechu było wówczas co niemiara, no bo przecież wszyscy „ludzie na pewnym poziomie” wiedzieli, że tak się uczestników zgromadzeń publicznych nie liczy i w ten sposób mogą postępować tylko jakieś „moherowe ciemniaki”. Jednak sensacja polega nie tylko na tym, że światli dziennikarze Wyborczej zastosowali metody „ciemnogrodu”, ale również na tym, że uzyskali wynik podobny do tego jaki ogłosiła Policja (przypomnijmy: wg funkcjonariuszy w marszu wzięło udział ok. 50 tys. ludzi, wg Wyborczej między 55 a 65 tysięcy). No i wreszcie trzecią sensacją jest to, że gazeta zdecydowała się uzyskany wynik upublicznić, bo przecież do tej pory stała ona na nieubłaganym gruncie 240 tys. uczestników.

Jak przeczytałem artykuł na temat tego całego liczenia i jego wyników, to przypomniała mi się scena z serialu „Alternatywy 4”, w której docent Furman mówi do swojej narzeczonej, mgr Lewickiej: „Włącz telewizor, za chwilę będzie program ‘Pięć minut prawdy’”, na co zszokowana narzeczona odpowiada: „Pięć minut? Całe pięć minut prawdy?!”. Przyznam, że ja byłem nie mniej zdziwiony, niż pani Lewicka, kiedy zobaczyłem, że Wyborcza zdecydowała się ujawnić wyniki swoich rachunków, jawnie przecież korespondujące z danymi „pisowskiej” Policji.

"Jakiż to anioł tak waszmości nawrócił?" - chciałoby się zapytać pana red. Michnika, bo przecież nie sposób uwierzyć w to, że ujawnienie wyników tego liczenia odbyło się bez jego akceptacji. Ja oczywiście tego nie wiem, ale wydaje mi się, że przyczyna gwałtownego nawrócenia redaktora streszcza się w krótkim, pięciolitrowym słowie „audyt”. W zeszłą środę okazało się bowiem, że tym razem to nie przelewki, a Jarosław Kaczyński nie zamierza się patyczkować.

Do tej pory jeszcze można było sądzić, że to wszystko to będzie tylko takie przekomarzanie się: Rzepliński coś tam powie, ktoś z rządu mu odpowie, KODziarze będą chodzić po ulicach, a nasz kraj będzie intensywnie molestowany, jak nie przez Parlament Europejski, to przez Komisję Wenecką, co doprowadzi do ogólnego zmęczenia i zniechęcenia, a rząd PiS podda się i pójdzie na jakieś ustępstwa. Jednak Jarosław Kaczyński walnął pięścią w stół i Michnik chyba się zreflektował, bo dotarło do niego, że żyjemy w roku 2016, a nie 2006. Wydaje mi się, że to nagłe zamiłowanie do czynności rachmistrzowskich, to z jednej strony taka gałązka oliwna, a z drugiej próba zapewnienia sobie alibi.

Wcale mnie nie ekscytują te sensacje Wyborczej i gdybym rozmawiał z kimś z kierownictwa tej gazety, to bym mu powiedział: „Wiecie, gdzie sobie możecie teraz wsadzić te swoje wyliczenia? W buty, to będziecie wyżsi.” To nagłe nawrócenie nie przekonuje mnie tym bardziej, że mleko się rozlało i w świat poszła fama, że oto przeciwko polskiemu rządowi protestowało ćwierć miliona Polaków. Teraz Wyborcza może sobie publikować artykuły, z których wynika, że manifestantów było prawie 200 tysięcy mniej, ale co z tego, skoro na Zachodzie nikt tej gazety nie czyta, a tamtejsze elity i opinia publiczna dostały kolejny „argument” do ręki, że w Polsce rośnie niezadowolenie z działań obecnego rządu. Podejrzewam zresztą, że to właśnie było głównym celem tych wszystkich głodnych kawałków o 240 tys. demonstrantów. Dlatego wszystkim, którzy cieszą się nagłego "nawrócenia" Wyborczej dedykuję stare ormiańskie przysłowie, które głosi: "Wilk zmienia sierść, ale nie zmienia natury."

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka