payssauvage payssauvage
5970
BLOG

Obrona demokracji w murach restauracji, czyli skąd pani z KODu ma kamienicę?

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 71

Każda organizacja ma jakieś kryterium rekrutacji swoich członków. I tak np. członkiem Mensy może zostać tylko osoba o wysokim ilorazie inteligencji, zaś do Polskiego Związku Szachowego dostanie się jedynie ten, kto posiadł tajniki tej królewskiej gry. Z kolei o członkostwie w Klubie Miłośników Polskiej Ortografii może zapomnieć Bronisław Komorowski i to niezależnie od tego, czy przejechał na pasach niepełnosprawną gęsiarkę w ciąży, niosącą pod pachą sokowirówkę, czy nie. (Na szczęście, dla byłego prezydenta naszego kraju zawsze pozostaną otwarte drzwi Stowarzyszenia Wielbicieli Japońskich Krzeseł.) Pytanie jak na tym tle wypada Komitet Obrony Demokracji? Otóż, moim zdaniem, kryterium przyjmowania do KODu jest zdolność do autokompromitacji, to znaczy im bardziej ktoś się ośmiesza, tym wyższe stanowisko w KODzie może sobie zapewnić. Przykłady można by mnożyć, ja napiszę ostatnim.

Oto prezydent Andrzej Duda, w towarzystwie goszczących w Polsce amerykańskich senatorów, udał się na kolację do restauracji, mieszczącej się w budynku  jednego z krakowskich hoteli, co pewna KODziarka spod Wawelu skomentowała na Facebook' u tak: "Mam nadzieję, (…) że jedzenie z mojego koryta wszystkim smakowało". Dama owa okazała się bowiem nie tylko aktywną działaczką Komitetu Obrony Demokracji, lecz również współwłaścicielką kamienicy, w której znajduje się hotel i restauracja, gdzie stołował się prezydent. Niby wszystko się zgadza (poza użytym językiem, ma się rozumieć), ale jednak nie do końca, bo od słów działaczki KODu prawie natychmiast odciął się zarząd hotelu, a zaraz potem sama restauracja, która okazała się być odrębnym bytem prawnym. Jak by tego było mało, ta ostatnia zapowiedziała podjęcie kroków prawnych w obronie swojego dobrego imienia, naruszonego wpisem. Okazuje się więc że pani KODziarka nie tylko grubo przesadziła, gdy napisała, że prezydent stołował się u niej, ale być może zafundowała sobie wizytę w sądzie, w charakterze pozwanej w procesie o ochronę dóbr osobistych.

To jednak jeszcze nie wszystko. Jeżeli bowiem autorka wpisu odnosi się do padających w odniesieniu do szeroko pojętych elit III RP słów o ludziach „odsuniętych od koryta", by udowodnić, że sama do tej grupy się zalicza, to pojawia się pytanie, czy tak jest w rzeczywistości. "Odsunięci od koryta" to ludzie, którzy przez ostatnie ćwierćwiecze, ze szczególnym uwzględnieniem 8 lat rządów PO-PSL, osiągnęli majątek i wysoką pozycję społeczną nie dzięki osobistym przymiotom i ciężkiej pracy, ale dzięki przekrętom, korupcji i układom. Jak na tym tle prezentuje się pani KODziarka? Tego nie wiem, wiem natomiast, że procesowi zwracania  dawnym właścicielom majątków przejętych przez komunistów bardzo często towarzyszyły nieprawidłowości (najłagodniej rzecz ujmując), zwłaszcza na początku lat 90. Z wieloma takimi przypadkami można się było spotkać m. in. w Krakowie, gdzie dochodziło do przejmowania nieruchomości przez ludzi, którzy nie mieli do tego tytułu prawnego. Nie wiem w jaki sposób pani KODziarka stała się współwłaścicielką kamienicy w Krakowie – możliwe, że nie można jej niczego pod tym względem zarzucić, choć z drugiej strony,  przygody, jakie z kamienicą miała np. obecna pani prezydent Warszawy z Platformy Obywatelskiej, skłaniają do zadania sobie pytania, jak to tam w istocie było.

No i wreszcie na koniec – nie sposób nie spojrzeć na całą sprawę przez pryzmat tradycyjnej polskiej gościnności. Nie wiem, jak krakowianie, ale gdyby do mnie zapukał głodny lub spragniony, to dałbym mu jeść i to nawet wówczas, gdyby był to człowiek reprezentujący niemiłą mi opcję polityczną. Mało tego, moja życzliwość dla ludzi jest tak daleko posunięta, że dla każdego mam z góry ułożone menu, dostosowane do indywidualnych potrzeb. I tak na przykład, na Donka i na Bronka czeka u mnie czarny chleb i czarna kawa (niech się przyzwyczajają), na Stefana – zupa szczawiowa, a na Olka, co mu Bolek lewą nogę podać chciał – pół litra bimbru i kaszanka. Nawet Ryszard Petru może u mnie liczyć na miskę gorącej sprawy oraz suchy chleb dla Rubikonia.

Żarty żartami, ale wypominanie komuś, że dało mu się jeść - zwłaszcza, gdy ten ktoś za to jedzenie słono zapłacił - to po prostu wstyd. Niestety, niektórzy chyba tak mają, że kategoria wstydu jest dla nich czymś zupełnie obcym. Zresztą, zamiast dywagować, lepiej na koniec oddać głos samej KODziarce, spod pióra której wyszła najlepsza charakterystyka jej własnej osoby: "On[Prezydent] się podłożył, ja to tylko wykorzystałam. Ale jeżeli myślicie, że się boję, wszystko jedno, kogo, czego, ssma nie wiem, to się mylicie. Zesrana jestem i tyle." Z ostatnim zdaniem doprawdy trudno się nie zgodzić. 

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka