payssauvage payssauvage
5943
BLOG

Sukces polskiego rządu w starciu z Komisją Wenecką

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 162

W polityce międzynarodowej, jak w życiu: jeżeli sam siebie nie szanujesz, to nie oczekuj, że będą cię szanować inni. Przeciwnie – zgodnie z zasadą, że na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą – zaraz znajdą się tabuny chętnych, by coś ugrać twoim kosztem. Żałosny przykład takiego stanu rzeczy mieliśmy w czasach rządów koalicji PO-PSL, kiedy premier polskiego rządu, Donald Tusk, oraz jego kieszonkowy Talleyrand, czyli „Radek” Sikorski postawili na „sojusz” z Berlinem. To znaczy, oficjalnie nazywało się to sojuszem, bo w rzeczywistości było to żenujące nadskakiwanie w nadziei na nagrodę w postaci dobrze płatnej synekury. Tusk – nauczony doświadczeniem Kwaśniewskiego, który swoim zaangażowaniem w „pomarańczową rewolucję” wywołał gniew Moskwy, co zaprzepaściło jego szanse na stołek sekretarza generalnego ONZ – porzucił wszelkie marzenia o samodzielniej polityce międzynarodowej i skupiał się głównie na tym, by możliwie najlepiej dogodzić największym graczom europejskim, w szczególności trzęsącym Unią Europejską Niemcom. Dzielnie wspierał go w tym Radek z Chobielina, który nawet złożył Angeli Merkel „hołd berliński” – wprawdzie darował sobie teksty typu: „Przy Tobie, Najjaśniejsza Pani, stoimy i stać chcemy”, ale za to opowiadał, jak bardzo boi się „bezczynności” Niemiec. Trzeba od razu powiedzieć, że nadskakiwanie opłaciło się tylko Tuskowi, który wprawdzie nie został szefem Komisji Europejskiej, ale za to, na otarcie łez, otrzymał stołek „prezydenta Europy”, czyli szefa Rady Europejskiej, co jest nawet o tyle lepsze, że na tym stanowisku robota jest żadna, za to pieniądze jak najbardziej prawdziwe. Z kolei Radek Sikorski cnotę stracił, ale rubla nie zarobił, bo oszczędni Niemcy ani myśleli robić go szefem europejskiej dyplomacji, dochodząc widocznie do jedynie słusznego wniosku, że skoro załatwili posadę Tuskowi, to są kwita. W efekcie, nieszczęsny właściciel „strefy zdekomunizowanej” ponoć dorabia sobie teraz na Uniwersytecie Harvarda, gdzie – na zasadzie „uczył Marcin Marcina” – dzieli się swoją wiedzą z Bogu ducha winnymi  amerykańskimi studentami. Tak, czy inaczej – efektem „dyplomacji” a la Tusk i Sikorski było dramatyczne obniżenie się polskiej pozycji w polityce międzynarodowej. Brało się to stąd, że nawet dziecko wiedziało, iż Polska nic nie zrobi bez zgody Niemiec, więc po co zawracać sobie głowę Warszawą – lepiej omijać pośredników i od razu udać się do Berlina. W tej sytuacji nie powinno dziwić, że nawet malutka Litwa grała Polsce na nosie.

Wspominam o tym również po to, by łatwiej było dostrzec gigantyczną zmianę jakościową, jaka nastąpiła po objęciu władzy przez PiS. Polska przestala w końcu nadskakiwać Berlinowi i zaczęła w stosunkach międzypaństwowych prezentować asertywność, która jest niezbędnym warunkiem skutecznej polityki międzynarodowej. Dobrze widać to choćby na przykładzie sporu z Komisją Wenecką. Pomijam tutaj powody zwrócenia się o opinię do tego organu – tym bardziej że, jak pisałem, bardzo możliwe, iż decyzja była oparta na całkowicie racjonalnych przesłankach – , dość, że doszło do wycieku projektu raportu, który okazał się być krytyczny wobec nowej ekipy rządzącej, co z miejsca wykorzystały środowiska niechętne PiS-owi. Reakcja rządu była natychmiastowa: MSZ wystosowało w poniedziałek list do Komisji, w którym w uprzejmych, acz zdecydowanych słowach wyraziło swój krytyczny stosunek wobec faktu, że dochodzi do wycieku tak ważnego dokumentu, zanim jeszcze trafił on na biurko szefa polskiej dyplomacji. Na efekty nie trzeba było długo czekać – teraz to Komisja Wenecka musi się tłumaczyć. Wczoraj na portalu Interia ukazała się rozmowa z rzecznikiem Komisji, Panosem Kakaviatosem, który przyznał, że „wyciekła nieautoryzowana wersja opinii wydanej przez ekspertów prawa konstytucyjnego” i dodał, że „tekst, który wyciekł, był jedną z wersji przygotowanych do wysłania”. Kakaviatos przekazał portalowi Interia oświadczenie sekretarza generalnego Rady Europy Thorbjørna Jaglanda. Jagland napisał, że żałuje, iż projekt opinii Komisji Weneckiej w sprawie zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym RP wyciekł, naruszająctym samym zasadę o jego tajności” oraz zaapelował, żeby „poczekać na opinię końcową, która zostanie przyjęta na formalnym posiedzeniu Komisji Weneckiej”i „unikać nadużyć politycznych w tej kwestii”.

Okazuje się więc, że to, co wyciekło i czym wymachiwała „Gazeta Wyborcza”, to był po prostu brudnopis (!) i – wbrew temu, co twierdzą niektórzy komentatorzy niechętni rządowi – wyciek b y ł naruszeniem zasady tajności. Koniec końców, Komisja Wenecka znalazła się teraz w defensywie, a polski rząd zyskał przewagę. Do tej pory każda opinia Komisji, w tym skrajnie negatywna dla Polski, mogła być przedstawiona jako bezstronne orzeczenie organu międzynarodowego, na dodatek wydane na prośbę polskiego rządu. Teraz  jakakolwiek opinia krytyczna wobec naszego kraju będzie mogła być z łatwością zaprezentowana, jako stronnicza i mająca na celu danie opozycji argumentów do ręki. Polskiemu rządowi łatwo będzie powiedzieć: „No tak, opinia jest krytyczna, ale czego spodziewać się po ludziach, którzy zrobili przeciek brudnopisu (!) do antyrządowej gazety, tylko po to, żeby postawić nas (tj. rząd) w złym świetle. Oni oczywiście twierdzą, że to kto inny, ale co innego mają mówić?”  Oczywiście, skoro wiemy to nawet my, to tym bardziej zdaje sobie z tego sprawę Komisja, dlatego wydaje mi się, że końcowy raport będzie wybitnie „bezpłciowy” – tak, żeby żadnej ze stron (tj. ani rządowi, ani opozycji) nie dostarczyć argumentów w sporze politycznym. Najlepiej więc od razu przygotować się na potok prawniczego pustosłowia. Per saldo polski rząd wyjdzie na tym dobrze, bo brak jednoznacznie krytycznej opinii zawsze może przedstawić w duchu: „No i sami widzicie – niczego złego się nie dopatrzyli.”  

Tak w ogóle, to uważam, że nie należy się za bardzo przejmować tą całą Komisją Wenecką, ale przy okazji wycieku szkicu opinii rząd polski zyskał doskonałą okazję do tego, żeby paru – w sumie dość podrzędnych – urzędników postawić do kąta i całkiem dobrze ją wykorzystał. To dobra wprawka przed starciami z naprawdę poważnymi graczami, a zarazem jasny sygnał (zresztą nie pierwszy), że Polska nie pozwoli wchodzić sobie na głowę. Pozostaje tylko przyklasnąć, zwłaszcza mając w pamięci opłakane efekty „dyplomacji” w wykonaniu Tuska i Sikorskiego.

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka