payssauvage payssauvage
2297
BLOG

Martin Schulz, czyli doktryna Breżniewa v 2.0

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 30

Wczorajszą wypowiedź przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Martina Schulza, najlepiej posumowałby pewnie Jarosław Haszek. Jak pamiętamy Schulz stwierdził, że wobec krajów, które nie chcą dobrowolnie przyjąć imigrantów może zostać użyta siła, aby to na nich wymusić. Wprawdzie pan przewodniczący użył w tym kontekście typowej unijnej nowomowy i opowiadał o wcielaniu w życie „ducha wspólnoty”, no ale przecież każdy wie o co chodzi. Panu Schulzowi marzy się po prostu doktryna Breżniewa, wersja 2.0. Warto zauważyć, że w przypadku unijnych urzędników (których Schulz jest idealnym symbolem) mamy do czynienia ze stopniową eskalacją gróźb. Najpierw mieli nas wyrzucić z układu Schengen, potem zabrać dotacje (ciekawe jak, skoro pochodzą one z naszych składek), no a teraz straszą użyciem siły. Nawiasem mówiąc, kto, jak kto, ale akurat niemieccy politycy, po tym, co ich przodkowie nawywijali w XX w., powinni z takimi deklaracjami bardzo uważać. Tymczasem Schulz wyraźnie się zapomniał i dał popis typowej teutońskiej buty, za którą Niemców tak kocha cały świat, a Polacy w szczególności.

Słowa przewodniczącego PE trochę mnie zirytowały, ale złość wkrótce ustąpiła miejsca rozbawieniu, bo zacząłem się zastanawiać, jak niby Martin Schulz chce wymusić na krajach takich, jak Polska, czy Węgry przyjmowanie imigrantów. Przecież Unia nie ma po temu żadnej możliwości. Trzeba by się chyba było w tym celu odwołać do armii narodowych i też nie wiadomo, jak to miałoby wyglądać. Bo chyba nikt nie wyobraża sobie, że Schulz (prędzej chyba Angela Merkel) wyprowadza Bundewehrę w koszar, staje na jej czele i rusza na Wschód. To przecież absurd.

Niemcy, borykające się z kompleksem winy za ludobójczą politykę z lat II-giej wojny światowej, narozrabiały, bo chciały zapunktować u światowej opinii publicznej i pokazać, jakie to są otwarte i tolerancyjne. W tym celu RFN zaprosiło do siebie uchodźców, oferując im komfortowe warunki pobytu. Niewykluczone, że drugą pieczenią, jaką chciały upiec w ogniu pożaru, który na Bliskim Wchodzie rozpaliło Państwo Islamskie, było pozyskanie taniej siły roboczej dla niemieckich fabryk. Miało być dobrze, ale wyszło, jak zwykle, bo nasi zachodni sąsiedzi najwyraźniej pomylili się w swoich rachubach i nie docenili liczby chętnych, by poprawić sobie status socjalny za pieniądze niemieckiego podatnika. Zamiast uchodźców Niemcom zawaliły się na głowę całe hordy młodych mężczyzn, które przyjeżdżają do Republiki Federalnej nie w ucieczce przed wojną, ale po obiecane tysiąc euro i mieszkanie. A jak już dostaną status uchodźcy, to legalnie sprowadzą sobie dziesięcioosobową rodzinę, która w tym właśnie celu zrzuciła się i dała pieniądze potrzebne na opłacenie przemytników, którzy przerzucają imigrantów do socjalnego raju. Teraz Niemcy budzą się z ręką w nocniku i chcą, żeby inne kraje wzięły na siebie część odpowiedzialności za ich niefrasobliwość. W tym celu wymyśliły sobie przymusową dyslokację imigrantów, a napotkawszy na opór zaczęły tupać, wrzeszczeć i grozić (jak to możliwe, żeby nam, Niemcom, ktoś śmiał się sprzeciwić, zamiast położyć uszy po sobie i krzyknąć „Jawohl!”).

Ciekawą hipotezę postawił R. Ziemkiewicz, który napisał, że nawet jeżeli Niemcy nie wywołały kryzysu z „uchodźcami” celowo, to teraz próbują go cynicznie wykorzystać, by prawem kaduka przejść w Unii na ręczne sterowanie i narzucać swoją wolę innym, już bez oglądania się na prawo wspólnotowe. Oczywiście nie można tego wykluczyć, ale nie można też wykluczyć – skoro już stawiamy hipotezy – czego innego. Otóż, bardzo możliwe, że Niemcy chcą nas uszczęśliwić uchodźcami (a w istocie imigrantami) z jeszcze innego powodu. Osiedlenie się na ziemiach polskich licznej grupy obcoplemiennej (chyba nikt już nie wierzy w te 2 tys., o których był mowa na początku, a nawet obecne 11 tys., to przecież tylko „na dobry początek”), a na dodatek żyjącej na znacznie wyższej stopie, niż Polacy nieuchronnie pociągnie za sobą konflikty między przybyszami, a miejscową ludnością. Nawet jeżeli nie będą one wybuchać samoistnie, to przecież nie będzie żadnym problemem je sprowokować, a sprowokowawszy rozdmuchać w mediach do rozmiaru katastrofy humanitarnej. Oczywiście taka sytuacja będzie wołać o interwencję sił międzynarodowych, która zapobiegnie ekscesom nietolerancyjnych Polaków molestujących Bogu ducha winnych „uchodźców”. Sądzę, że Angela Merkel (czy kto tam akurat będzie kanclerzem RFN) nie będzie się opierać i wyśle oddziały Bundeswehry, żeby zapobiegły „katastrofie humanitarnej” (jestem dziwnie spokojny, że największa „katastrofa” będzie na Śląsku i na Pomorzu Zachodnim). A jak już Bundeswehra, przy aplauzie światowej opinii publicznej, na te tereny wejdzie, to już tak łatwo stamtąd sobie nie pójdzie.

Jak w obliczu kryzysu, wywołanego przez napływ imigrantów powinna się zachować Polska? Po pierwsze – działać spokojnie i w sposób przemyślany. Żadnych gwałtownych ruchów. Po drugie – trzymać się przepisów prawa wspólnotowego (jak robi to W. Orban) i nie pozwolić, by Niemcy naginały je we własnym interesie. Spór należy rozstrzygnąć na polu materii prawnej, a nie wprawiać się w stany emocjonalne. Niemcy wiedzą, że na gruncie przepisów są na straconej pozycji i dlatego odwołują się do współczucia, solidarności, ducha wspólnoty i czego tam jeszcze. Tu również leży przyczyna wściekłego ataku na premiera Węgier, który śmiał stosować się do unijnego prawa, mimo że jest to niekorzystne dla Niemiec. Po trzecie – nie występować samemu, ale w porozumieniu z innymi państwami Grupy Wyszehradzkiej,  oraz z miarę możliwości Rumunią i Bułgarią, które też nie są zachwycone napływem imigrantów. Polska w koalicji z innymi krajami, które nie chcą dyktatu Niemiec, jest silniejsza, a przy okazji może odbudować swoją pozycję regionalnego lidera (dodatkowa korzyść). Po czwarte – nie pozwolić zrobić z siebie chłopca do bicia dla liberalnych mediów, czemu sprzyjać będzie realizacja punktu trzeciego – jak się schowamy w grupie, to trudniej będzie w nas uderzyć. Po piąte – proponować działania na rzecz rozwiązania przyczyn choroby (emigracji), a nie jej objawów.

Rzecz jasna do podejmowania takich działań potrzebny jest sprawny, kompetentny i dbający o polski interes narodowy rząd. I tego ostatniego nam najbardziej brakuje. Prezydent Duda, choć Konstytucja przyznaje mu ograniczone kompetencje, robi, co może. Należy go pochwalić zwłaszcza za dwie rzeczy – za twarde przeciwstawienie się kwotowej dyslokacji imigrantów i za… wizytę w meczecie (patrz punkt cztery). No, niech nam ktoś teraz zarzuci „islamofobię” (cokolwiek to znaczy), „nietolerancję”, czy co tam jeszcze. Jaka nietolerancja, drodzy lewacy, jaka islamofobia – patrzcie prezydent Polski w meczecie! Tu są zdjęcia. A islamskich imigrantów, których nam wciskacie nie przyjmiemy nie z powodu „nietolerancji”, ale dlatego, że nie mamy kasy, a poza tym borykamy się z problemem uchodźców z Ukrainy.

A tak a propos. Nadarza się dobra okazja, by odpowiedzieć na pytanie – czym polscy muzułmanie (potomkowie Tatarów) różnią się od muzułmanów z państw zachodnich? Otóż nasi szanowali polską kulturę i polskie władze, na swoje utrzymanie pracowali, a meczety budowali za swoje pieniądze. Zachodni islamiści mają tamtejszą kulturę w poważaniu, natarczywie domagają się socjalu, a świątynie funduje im Arabia Saudyjska. A jak ktoś chce poznać tajemnicę sukcesu naszych antenatów w konfrontacji z islamem, to niech obejrzy sobie „Potop” i rozmowę Kmicica z tatarskim murzą, którego chan krymski przysłał w sukurs Janowi Kazimierzowi. Trzeba chyba wrócić do starych sprawdzonych wzorów, bo to przecież nie muzułmanie się zmienili, tylko my.

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka