payssauvage payssauvage
2955
BLOG

Komorowski, dawaj nasze sto milionów!

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 86

W tym duchu wyraził się w jednej z piosenek Kazik Staszewski, z tym, że  on śpiewał akurat o Lechu Wałęsie, a nie o Bronisławie Komorowskim. Jak pamiętamy, w kampanii przed wyborami prezydenckimi w 1990 r., Wałęsa, podlizując się elektoratowi, naobiecywał każdemu sto ówczesnych milionów na twarz. Polacy elektryka wybrali, bo wielu najwyraźniej dopuściło sobie do głowy, że z tymi „milionami” to wszystko naprawdę. Tymczasem jak tylko Lechu zasiadł na stolcu prezydenta, to o obietnicy zapomniał. Zirytowany tym do ostateczności Staszewski napisał stosowną piosenkę i w 1992 r. krzyczał ze sceny: „Wałęsa, dawaj moje sto milionów, Wałęsa, dawaj nasze sto milionów!”. Niestety, wspomniany apel wokalisty okazał się bezskuteczny. Nawiasem  mówiąc, złowróżbne zaniki pamięci Wałęsa miewał nie tylko w przypadku obiecanych milionów, ale i w całkiem innych sprawach. Np. kiedy, już jako prezydent,  pożyczył swoją teczkę z UOP, to najwyraźniej zapomniał, że z tej teczki nie wolno wyrywać kartek. A może po prostu się przywiązał i żal mu się było rozstawać z tak pasjonującą  lekturą? Jakkolwiek tam było, dość, że teczka powróciła w stanie mocno zdekompletowanym. No, ale nie powinniśmy mieć o to do Wałęsy pretensji, bo przecież „mędrcowi Europy” wolno więcej. Również – więcej zapominać. Ostatnio zapytano tego całego „mędrca”, czy przyjąłby pod swój dach uchodźców, na co Lechu odparł, że najpierw musiałby zapytać żonę. Skądinąd bardzo słusznie, bo nie wiadomo przecież, czy pani Wałęsowa lubi chodzić w burce. Wiadomo natomiast, że z uzyskaniem środków na utrzymanie uchodźców Wałęsa nie miałby żadnych problemów – ot, podobne jak w latach 70.. wygrałby parę razy rzędu w totolotka i po sprawie. A możliwe przecież, że trafiłaby się kumulacja, więc byłyby pieniądze żeby wszystkim uchodźcom, których próbują nam wtrynić Niemcy, kupić bilet do Berlina… Pardon – nie żaden „bilet”, tylko wygodnie mieszkanie wyposażone w bicze wodne i natryski. Przepraszam – rozpisałem się o tym całym Lechu Wałęsie, a tymczasem chciałem pisać o Komorowskim. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że z uwagi na bardzo podobne, tj. dążące do zera bezwzględnego, IQ obu dżentelmenów bardzo łatwo ich pomylić. Kiedyś, z uwagi na fakt że obaj nosili wąsy, było to jeszcze łatwiejsze, ale potem Komorowskiego wzięli w obroty styliści i oskalpowali mu górną wargę, więc jakaś różnica jednak jest.

Przechodzę zatem do rzeczy. Jak pamiętamy, kiedy okazało się, że hrabia Bronisław Maria Racjonalny, herbu Agent Zatajony… Ach, co ja piszę – nie „herbu Agent Zatajony”, tylko  herbu Miesiąc Zatajony, rzecz jasna. No więc, kiedy „racjonalny” przegrał pierwszą turę wyborów, w sztabie kandydata PO zapanowało zamieszanie, niczym w szeregach Moskwicinów pod Kłuszynem, po szarży husarii pana Żółkiewskiego. Trzeba było cos robić, ale, jak zwykle, nie było wiadomo – co? Ponieważ trzeci wynik osiągnął Paweł Kukiz, jakaś senatorska głowa wymyśliła, żeby podlizać się elektoratowi Kukiza i spełnić jeden z postulatów muzyka, jakim było rozpisanie referendum w sprawie ordynacji większościowej i finansowania partii z budżetu. I tak oto, w nocy, o północy, sklecono odnośny wniosek (widzę oczyma wyobraźni, jak sam Bronek siedzi i pracowicie kaligrafuje ten wniosek, pomagając sobie językiem, niczym pierwszoklasista uczący się dopiero pisać), który następnie przesłano senatowi. Zdominowana przez peowców izba wyższa wniosek klepnęła w podskokach i tak oto zrodziło się referendum. Nie mielibyśmy dokładanych wiadomości o okolicznościach powstania wniosku i skazani bylibyśmy na domysły, gdy nie to, że Bronka wysypał Wujec Dobra Rada, czyli Henryk Wujec, który był w Kancelarii Komorowskiego Doradcą Doskonałym do spraw Tego i Owego (jeżeli pomyliłem się w dokładnym brzmieniu tytułu, to pana Wujca za to przepraszam). On to, w niepojętym przypływie szczerości, zdradził szczegóły powstania wniosku o referendum, które odbyło się w ostatnią niedzielę („Ta ostania niedziela…”).

Odbyć się wprawdzie odbyło, ale zakończyło spektakularną klapą, bo frekwencja nie dopisała. Nie brak w związku z tym głosów, że wszystkiemu (jak zwykle) winien jest Jarosław Kaczyński, który, sobie znanym sposobem, sprawił, że nad Europą zagościł niż atmosferyczny znad Morza Północnego, przynoszący załamanie pogody. Było zimno i lało (i to mimo, że jeszcze parę dni temu męczyły nas afrykańskie upały), więc ludziom ani w głowach było wałęsać się po lokalach wyborczych. Zresztą, nawet jakby pogoda była wyśmienita, to i tak bardzo wątpliwe, czy do urn pofatygowołby się wystarczająco dużo uprawnionych do głosowania, a to dlatego, że poddane pod głosowanie zagadnienia, to nie są kwestie jakoś szczególnie rozpalające wyobraźnię obywateli, o czym zarówno były prezydent, jak i popierający jego wniosek senatorowie PO nie mogli nie wiedzieć. Referendum kosztowało podatników 100 milionów zł, a ponieważ było jedynie wyborczą zagrywką Komorowskiego, to sadzę, że powinien on te pieniądze wpłacić z powrotem do budżetu. Nie wiem, jak Komorowski uzbiera taką sumę i mało mnie to obchodzi. Niech znajdzie pracę, weźmie kredyt – wszystko jedno; byle pieniądze, które obywatele wydali na fanaberie tego człowieka wróciły do kasy państwa.

Instrumentalne wykorzystanie narzędzia, jakim jest referendum, bez oglądania się na koszty jest zresztą charakterystyczne dla Komorowskiego i jego środowiska. Tym ludziom najwyraźniej wydaje się, że Polska istnieje na tym świecie po to, by oni (i najlepiej ich potomstwo) mieli zapewnione posady i dobre pensje do śmierci. Taki wniosek nasuwa mi się po lekturze wywiadu, jaki z byłym prezydentem przeprowadzili Adam Michnik i Jarosław Kurski (nie mam pojęcia dlaczego akurat we dwóch, może w myśl zasady, że nieszczęścia chodzą parami). Zasadniczą treścią rozmowy są gorzkie żale Komorowskiego, który dziennikarzom „Wyborczej” wypłakuje się w mankiet, że oto padł ofiarą „zorganizowanej nagonki” wrażych sił reakcji, skutkiem czego nie wybrano go na drugą kadencję. A przecież reelekcja należała mu się, jak islamskim imigrantom socjal. To miała być tylko formalność. Wszystko miało się rozstrzygnąć w pierwszej turze miażdżącym zwycięstwem  Komorowskiego, którego następnie wsadzono by do lektyki i w wesołym pochodzie odprowadzono uroczyście do pałacu prezydenckiego. Przemarsz otwierałby orzeł z niejadalnej czekolady oraz dziewczynki w strojach ludowych sypiące kwiaty, a zamykaliby podzwaniający kajdanami pisowcy wzięci w jasyr podczas oskrzydlającego uderzenia znad Wieprza, przeprowadzonego osobiście przez marszałka Nałęcza. Miało być pięknie, a tu – zonk! Jednak najzabawniejsze jest to, że Komorowski wysnuwa bezpośrednią paralelę między swoją przegraną w wyborach, a… zabójstwem Gabriela Narutowicza. Aż strach pomyśleć, jak bardzo zwichrowany umysł trzeba mieć, żeby coś takiego wymyślić. Tymczasem słuchający tego Michnik, zamiast powiedzieć Komorowskiemu, żeby przestał wreszcie (…) i pogodził się z przegraną, jeszcze byłego prezydenta podbechtywał, że – tak, tak, mhmm, Narutowicz, wiadomo, jak nie, jak tak!

Ale już mniejsza o terapię, jaką po przegranej zafundował sobie na kozetce u Michnika były prezydent. Oczywiście wystawia mu to kiepskie świadectwo, ale nie to jest najgorsze. Gorzej, że facetowi wydaje się najwyraźniej, że upoważnia go to aktów złośliwości wobec nowego prezydenta. Takiej małostkowości, jaką popisał się Komorowski, dzieje III RP chyba nie widziały. Pierwszy jej dowód to rozgrzebanie na odchodne pałacu prezydenckiego (remontów się hrabiemu zachciało). To jeszcze jakoś tam można znieść, gorzej, że Komorowski wyczyścił budżet Kancelarii Prezydenta, a wskutek zastosowanej formy rozwiązania umowy o pracę z zatrudnionymi przez siebie pracownikami (zwolnienia grupowe) nowy prezydent przez najbliższy rok na zajmowanych przez nich stanowiskach będzie mógł zatrudnić tylko te osoby, które zwolnił Komorowski. Ale już prawdziwą hucpą jest wynajęcie dla siebie i połowicy lokum za nasze pieniądze. I to sytuacji, gdy Komorowscy mają w Warszawie dwa mieszkania – jedno zajmuje dorosły syn, drugie w 2010 r. wynajęli firmie zajmującej się doradztwem podatkowym na… dziesięć. Powiem szczerze – mało mnie interesuje gdzie podzieje się Komorowski i Komorowską – czy u syna, czy przygarnie ich Michnik z Kurskim, czy lokal opłacą im peowcy pozostający w nieutulonym żalu po przegranej Bronka. Ale naprawdę nie widzę powodu, żeby polski podatnik, który utrzymywał tego śpiącego królewicza przez pięć lat, opłacał mu mieszkanie przez kolejne pięć.

Apeluję więc – panie Komorowski, oddaj pan nasze 100 milionów, a mieszkanie wynajmuj za swoje pieniądze!

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka