payssauvage payssauvage
3524
BLOG

Marcin Mastalerek kontra Krystyna Pawłowicz, czyli o listach wyborczych PiS

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 51

Kiedy tak czytam różnych publicystów wypowiadających się na temat kształtu list wyborczych PiS, to przypominają mi się słowa Z. Krasińskiego, który w dramacie „Irydion” tak pisał o schyłku starożytności rzymskiej: „Już ma się pod koniec starożytnemu światu – wszystko, co w nim żyło, psuje się, rozprzęga i szaleje – bogi i ludzie szaleją.” Właściwie wystarczy zmienić „bogi i ludzie” na „Prezes i Komitet Polityczny”, a „starożytnemu światu” na „Prawu i Sprawiedliwości” i będziemy mieli esencję wypowiedzi publicystów na temat przyczyn nieobecności na listach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości Marcina Mastalerka, Jacka Kurskiego, czy Pawła Kowala, którą to nieobecnością od kilku dni żyją zwłaszcza media mejnstrimowe, powszechnie zresztą znane (zwłaszcza na Jamajce) z obiektywizmu i życzliwości wobec PiS. Media owe ze szczególną troską pochylają się nad męczeństwem Marcina Mastalerka, byłego rzecznika PiS i jednego ze współtwórców sukcesu Andrzeja Dudy, kreując go na ofiarę mściwości straszliwego Prezesa. Nawiasem mówiąc, bardzo żałuję, że ten felieton nie jest multimedialny, bo, dla większego efektu, w momencie, gdy na Państwa ekranie wyświetlają się słowa „ofiarę mściwości straszliwego Prezesa”, to jednocześnie powinna się rozlegać złowroga melodia „Marszu Imperatora” z „Gwiezdnych Wojen”. Póki co, proponuję ją sobie po prostu zanucić.

Ale właściwie za co ta zemsta – zapyta ktoś? Tu z pomocą przychodzi nam inny wieszcz, a mianowicie Adam Mickiewicz. „Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże, gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże, Warszawa jedna twojej mocy się urąga”. Tu oczywiście również potrzebnych jest parę modyfikacji i uwspółcześnień. Nie żadnych „Turków za Bałkanem”, ale Platformę w Internecie, który opanowali zwolennicy PiS, nic sobie nie robiący z „hejterów” zatrudnionych na umowę zlecenia przez Ewę, która jeździ koleją; o „poselstwie  paryskim” nic mi wprawdzie nie wiadomo, natomiast nie da się ukryć, że wielu polityków już teraz powoli akomoduje się do spodziewanego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości – np. Hanna Gronkiewcz-Waltz, która kazała zwinąć ciupasem tęczę z Placu Zbawiciela, mimo że to ustrojstwo miało tam  stać do końca roku; no i na koniec – „Warszawę” należy zamienić na Mastalerka. No więc, poszło jakoby o to, że Mastalerek „urągał się” mocy prezesa, w ten sposób, że nie odebrał telefonu od Jarosława Kaczyńskiego, bo jadł akurat obiad. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, bo taką przyczynę podaje „Newsweek”, a rewelacje tej gazety należy traktować już nie to nawet, że cum grano salis(ze szczyptą soli, rozumianą, jako odrobina rezerwy), bo rocznego urobku kopalni w Wieliczce nie starczyłoby, żeby przy jego pomocy metaforycznie wyrazić dystans, z jakim należy podchodzić do tego, co ukaże się na łamach gazety Lisa.

Śmieszą mnie wypowiedzi na temat list wyborczych PiS, bo jakby je traktować poważnie, to człowiek gotów pomyśleć, że wskutek nieobecności Mastalerka na tych listach w niebie zrobi się dziura, a już na pewno PiS sromotnie przegra wybory. No więc wyglądam przez okno – dziury w niebie nie ma (to znaczy – podobno jest „dziura ozonowa”, ale ona była już wcześniej); patrzę do gazet – PiS w sondażach wyprzedza PO o kilkanaście punktów. Wprawdzie do sondaży podchodzę w duża rezerwą, ale trend jest klarowny i jeżeli ktoś myśli, że rosnącemu poparciu dla PiS zagrozi to, że Marcin Mastalerek nie startuje do Sejmu, to niech pomyśli jeszcze raz. Zwłaszcza, że gdyby tak tych wszystkich, którzy dziś rozdzierają szaty nad męczeństwem pana Marcina jeszcze rok temu zapytać „Kto to jest Mastalerek?”, to pewnie wielu podrapałoby się po głowie i zaczęło się zastanawiać, którego lekarza ze szpitala w Leśnej Górze gra ten aktor. Nie neguję zasług, jakie były rzecznik PiS położył w kampanii Andrzeja Dudy, nie przeczę, że ciężko pracuje wraz z Beatą Szydło. Ale zwracam uwagę, że to jest to, co widać, a skądinąd wiadomo, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Podejrzewam więc, że jest coś, czego nie widzimy my, wyborcy, a o czym wie Jarosław Kaczyński i to coś przeważyło. Nie wiem, o co chodzi (kłopoty z lojalnością?), ale prezes PiS naprawdę nie jest dzieckiem i wie, co robi. Nie mam też wątpliwości, że zdolności Marcina Mastalerka zostaną przez Prawo i Sprawiedliwość odpowiednio zagospodarowane, bo wbrew pozorom poza Sejmem też istnieje życie.

Ci, którzy użalają się na Mastalerkiem nie mogą jednocześnie wybaczyć kierownictwu PiS, że na listach umieściło panią profesor Pawłowicz, która przecież jadła w Sejmie sałatkę i powiedziała „wziąść”, co, jak wiadomo, jest zbrodnią, przy której bledną dokonania Kaliguli oraz Nerona, i nawet Iwan Groźny jawi się jako pożałowania godny amator. Zacznę od tej nieszczęsnej sałatki, bo zauważyłem, że te głupoty powtarzają nawet niektórzy poważni komentatorzy. O ile mi wiadomo nie ma zakazu, żeby w nocy, po ciężkim dniu, posilić się na sali sejmowej choćby i sałatką, zwłaszcza, że na tej samej sali niektórzy posłowie oglądali nieraz „świerszczyki”, co zarejestrowały sejmowe kamery. Nie robiono z tego wielkiego halo (na ironicznych uśmieszkach i żartach się kończyło), z czego chyba wniosek, że pornografii mówimy – „tak”, ale jedzeniu sałatki – pryncypialne „nie”. Po drugie, na profesor Pawłowicz naskoczył za tę całą sałatkę nie kto inny, jak Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota. Ten sam Rozenek, który przez wiele lat był zastępcą Jerzego Urbana, redaktora naczelnego gazety „Nie”, co mówi wszystko o kwalifikacjach moralnych tego osobnika. Ja dodam od siebie, że we wspomnianym periodyku pracował niejaki Piotr Gadzinowki. Ów-że Gadzinowki, jako poseł SLD, z sobie tylko znanych powodów, sprowadził do Sejmu gwiazdę filmów dla dorosłych, a następnie oprowadzał ją po gmachu parlamentu. Czy Rozenek kiedykolwiek potępił tak jaskrawe godzenie w powagę Sejmu? Nie widziałem, nie słyszałem.

Ale i tak najważniejsze jest – po trzecie. Otóż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa cała ta „afera sałatkowa” została nakręcona po to, by przykryć zeznania ówczesnego prezydenta Komorowskiego. Jak pamiętamy, tego samego dnia, w którym Rozenek naskoczył na prof. Pawłowicz, sąd z całym majdanem zwalił się do pałacu prezydenckiego i tam przesłuchiwał Bronisława Komorowskiego w sprawie, w której oskarżonym jest Wojciech Sumliński. Chłopcy-mejnstrimowcy z największych stacji telewizyjnych pozałatwiali sobie akredytacje, których ilość była ograniczona, przyszli z kamerami na salę, po czym…  nie przeprowadzili transmisji, której przy pomocy kamery w smartfonie dokonał jedynie dziennikarz TV Republika. A tymczasem na sali działy się rzeczy bardzo ciekawe, bo „niepamięci tam się święcił cud”, jako że Bronisław Komorowskim, o co go sąd nie zapytał, to odpowiadał „nie pamiętam”. Mieliśmy więc głowę państwa z pamięcią dziurawą jak rzeszoto, funkcjonariuszy mejnstrimu, którzy zeznań nie transmitowali, a na salę poprzyłazili po to, żeby robić sztuczny tłum i samotnego, jak palec drwala wysłannika „Republiki”, który jedyny w tym towarzystwie zasłużył na miano dziennikarza. Już nie będę pisał o „normalnym kraju” i co by było gdyby, bo nawet w nienormalnym kraju trzeba było to jakoś przykryć, więc przykryto, robiąc z prof. Pawłowicz chłopca do bicia, z dymu i szumu medialnego nakręcając straszliwą „aferę  sałatkową”. Pamiętajmy o tym,  bardzo o to proszę, i nie powtarzajmy głupot, serwowanych nam przez przekaziory.

A co do merytorycznych kwalifikacji pani poseł Krystyny Pawłowicz (którym bynajmniej nie uchybia forma „wziąść” stosowana m.in. przez Mickiewicza i Asnyka), to radzę posłuchać dostępnych w Internecie wykładów pani profesor, która – o czym  się często zapomina – jest uznanym autorytetem w dziedzinie prawa konstytucyjnego. Prelekcje prof. Pawłowicz  to intelektualna uczta, przy której bledną pomyje, serwowane przez  utytułowanych abderytów, którzy mądrzą się z ekranu telewizora, powtarzając jakieś bluźniące rozumowi herezje, których nie powstydziliby się pracownicy Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu- Leninizmu. Przy okazji, pani profesor ma rzadki dar podawania trudnej materii w przystępny i atrakcyjny sposób, co, powiedzmy sobie szczerze, nie jest znowu takie częste wśród luminarzy nauki. Naprawdę, bardzo serdecznie zachęcam do wysłuchania któregoś wykładu profesor Pawłowicz i wyrobienia sobie na tej podstawie samodzielnego zdania. To na pewno dużo lepsze, niż bezrefleksyjne powtarzanie przekazów, które sufluje nam mejnstrim.

Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że niektórzy obawiają się, ostrzejsze wypowiedzi pani profesor mogą zagrozić wizerunkowi PiS. Ja z temperamentem prof. Pawłowicz nie mam problemu, a nawet wysoko go sobie cenię, bo uważam że prawica za długo przepraszała, że żyje i jeszcze nie „wyginęła, jak dinozaury”, czym – jak pamiętamy – straszył nas Donald Tusk. Czasem po prostu trzeba za baronem de Cambronne powiedzieć krótkie słówko, które postawi przeciwnika do pionu. Z drugiej strony nie można też zapominać, że toczy się właśnie kampania wyborcza i mejnstrim zrobi wszystko, żeby przywalić w PiS (robienie afery z wyjazdów prezydenta Dudy do Poznania jest tego najlepszym przykładem). Dlatego właśnie sądzę, że nie ma co dostarczać przeciwnikom amunicji i nic się nie stanie, jeżeli ekspresywna retoryka ustąpi na chwilę miejsca chłodnej analizie prawniczej. W końcu czas siania rządzi się innymi prawami, niż czas zbierania plonów.

 

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka