payssauvage payssauvage
4992
BLOG

„Matka Kurka” dziobie Jurka, a na „łudstok” jedzie córka

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 102

Od razu wyjaśniam, żeby nie było nieporozumień, że odniesienie w tytule nie dotyczy córki Piotra Wielguckiego, prowadzącego bloga po nickiem „Matka Kurka” i toczącego heroiczne boje z szefem WOŚP, „Jurkiem” Owsiakiem, ale dziecka pewnego blogera, który na S24 pochwalił się, że jego 16-letnia córka pojechała do Kostrzyna na panajurkowy „łudstok”, iżby zażyć tam „miłości, przyjaźni i muzyki” w błocie pod sceną. Latorośl owa podobno jeździ do Kostrzyna od lat dwóch, a za dwa kolejne to już będzie pełnoletnia, spakuje manatki i kto jej zabroni jechać, choćby do Berdyczowa. Poza tym (dalej streszczam argumentację ojca szesnastolatki) festiwal pana Jerzego trwa tylko cztery dni, a przez pozostałe 361 (a w lata przestępne nawet 362) dni dziatwa szkolna ma okazję uprawiać seks przedmałżeński z dopalaczem w jednej ręce, butelką wódki w drugiej, a kartą do głosowania z krzyżykiem przy nazwisku kandydata Platformy Obywatelskiej w trzeciej. No więc, o co to wielkie halo? Żyjemy w XXI wieku, w środku Europy. Polska jest w budowie, a nie w „mrokach średniowiecza”. „Helo-oł!”

Może i heloł. Takie duszoszczypatielne teksty o szesnastoletnich córkach, świetnie bawiących się na imprezie Owsiaka, wyglądają mi wprawdzie dość podejrzanie, ale mniejsza z tym – godzi się odnieść do zawartych tam argumentów. Przede wszystkim, to już nawet nie chodzi o to, co uczestnicy robią na „łudstoku”, ale w jakich warunkach impreza się odbywa i właśnie na to w swoich wpisach zwraca uwagę Wielgucki, który alarmuje, że pan Jerzy Owsiak łamie przepisy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, a właściwe w sprawie organy państwa przymykają na to oczy. Po prostu ten cały „łudstok” odbywa się w warunkach urągających normom prawnym. „Matka Kurka” wskazuje m.in. na to, że festiwal jest organizowany na terenie dawnego poligonu, gdzie może być pełno niewypałów i niewybuchów i że warunki sanitarne na terenie imprezy masowej (np. brak dostatecznej ilości toalet) są po prostu skandaliczne. Prócz tego możemy przeczytać o permanentnym wręcz zaniżaniu liczby uczestników imprez, co przekłada się m. in. na niewystarczającą ilość członków służb porządkowych i informacyjnych. To już nie chodzi o to, że „łudstok” jest imprezą głupią, ale o to, że jest niebezpieczny dla uczestników. Tak trudno to zrozumieć?

Widać trudno, ale z drugiej strony jakże ma nie być trudno, skoro w promocję imprezy angażują się najwyższe władze III RP. Gościł tam niegdyś osobą własną pan prezydent Komorowski w towarzystwie prezydenta RFN Joachima Gaucka, a w tym roku „łudstok” zaszczycili swoją obecnością burmistrz Kostrzyna, wojewoda lubuski oraz szefowa MSW, pani minister Piotrowska (aż żal, że nie było żadnego „samolotu bez głowy” – mielibyśmy komplet). Ciekawy dobór gości, biorąc pod uwagę, że pan Jerzy Owsiak stroi się w piórka buntownika, a i sama nazwa imprezy nawiązuje do festiwalu, który stał się symbolem pokoleniowego buntu. Nie, żeby mnie to jakoś dziwiło, bo III RP to państwo na opak, w którym analfabeta został wykreowany na „męża stanu”, profesorowi prawa zarzucano nieuctwo, a sześćdziesięcioletni dziadek w czerwonych porciętach staje się „idolem młodzieży”. Można by się z tego śmiać, gdyby nie to, że to chodzi o nasz kraj. A tak poza wszystkim, to wysocy dostojnicy państwowi zjawiając się na „łudstoku” i wiedząc o panujących tam warunkach (chyba mają oczy) biorą na siebie część odpowiedzialności za to, co się tam wydarzy. I dobrze by było, żeby zdawali sobie z tego sprawę.

Było o formie, teraz co nieco o treści. Jedni oburzają się na to, co dzieje się na festiwalu, czyli na obecność używek, konkursy mokrego podkoszulka, w ramach których córki swoich ojców świecą gołym popiersiem rówieśnikom po oczach, a potem taplają się w błocie. Inni mówią na to – „oj tam, oj tam”, „zapomniał wół jak cielęciem był” itp. Nie mam zamiaru mówić komukolwiek „jak żyć”, bo tego nie wie nawet taki statysta, jak Donald Tusk. Pragnę jednak zwrócić uwagę na to, że oprócz przerzucania się argumentami za i przeciw kąpielom błotnym jest coś, co się nazywa twarde realia życiowe. A te są takie, że wokół nas cały czas trwa rywalizacja państw i narodów. Tak zresztą było, jest i jeszcze długo będzie, a w bajki o „końcu historii”, to już chyba nawet pan Fukuyama nie wierzy.

W tej rywalizacji przetrwają tyle te narody, która wypracowały sprawne mechanizmy, z jednej strony – kreowania elit, a z drugiej – kreowania pełnowartościowych członków wspólnoty, którzy swoim potencjałem wzmocnią siłę danej grupy, dzięki czemu wszystkim – przepraszam za to stwierdzenie, ale ono pasuje – „będzie żyło się lepiej”. Ten drugi mechanizm istniał zresztą od zawsze i daje się zaobserwować nawet w najbardziej prymitywnych społecznościach plemiennych, gdzie każdy ma z góry zaplanowaną „ścieżkę kariery”. W przypadku płci męskiej wiedzie ona od małego chłopca, uczącego się polować w towarzystwie ojca, przez podrostka poddawanego różnym próbom siły i odwagi, do dorosłego myśliwego i wojownika. Gdyby takim dorastającym chłopakom jakiś dobroczyńca ludzkości powiedział: „Nie polujta! Róbta, co chceta”, to natychmiast zostałby pogoniony precz, jako człowiek, który swoimi wygłupami rozbija siłę wspólnoty, a niewykluczone, że zarobiłby dzidę w plecy.

W społeczeństwach Zachodu mieliśmy do niedawna bardzo podobny (co do zasady) model przygotowywania młodego człowieka do pełnienia ról społecznych, tylko, rzecz jasna, było to ubrane w inne formy, no i dłużej trwało. Po prostu trzeba się o wiele dłużej uczyć, by móc się sprawnie poruszać w tak skomplikowanej strukturze jaką jest naród i państwo (opanowanie różnych zwyczajów, zasad savoir vivre’u, procedur i przepisów zajmuje trochę czasu). Od kilku dziesięcioleci tradycyjny model wchodzenia w dorosłość – nauka zakończona maturą (ale prawdziwą, a nie taką, jak obecnie), służba wojskowa, (ewentualnie) studia, założenie rodziny – ulega przyspieszonej erozji. W efekcie mamy panów, którzy sami nie wiedzą, czy przypadkiem nie są paniami, więc trzeba im uchwalić specjalną ustawę, dzięki której sędzia w todze im to powie, a ciotki-dżenderystki będą się mogły bez wstydu pokazać w Paryżu, a może nawet dostać grant z UE.

Jak się to ma do tego całego „łudstoku”? Otóż obawiam się, że jakby Papuasi z Nowej Gwinei, albo Indianie z amazońskich ostępów (o muzułmanach nie ma nawet co wspominać) zobaczyli co się tam wyprawia, to by się za głowę złapali, a potem odwrócili ze wstrętem i pogardą dla białego człowieka i jego „cywilizacji”. Taplanie się po pijaku w bajorze to nie jest postęp, tylko regres i to o kilkaset tysięcy lat. I nie zmieni tego fakt, że błotną kąpiel można nagrać smartfonem i wrzucić na fejsa. Ja wiem, że młodzi ludzie muszą się wyszumieć i narobić głupot, ale mądre społeczeństwa wiedząc o tym starają się tak zagospodarować ten okres ich życia, żeby tych głupot było jak najmniej, a energia została wyładowana z korzyścią, a nie ze szkodą. Można oczywiście obśmiewać słowa Zamoyskiego o decydującym wpływie wychowania młodzieży na przyszłość państw, ale one tutaj pasują jak ulał. W końcu – czy z ludzi karmionych za młodu jak nie kadmem z „orlików”, to błotem z „łudstoku” może wyrosnąć coś więcej, niż tania  siła robocza dla niemieckich fabryk i brytyjskich zmywaków?

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka