payssauvage payssauvage
2940
BLOG

Zostawcie Greków w spokoju! (My możemy być następni)

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 65

A miało być tak pięknie! Miała być już tylko coraz głębsza integracja, na końcu której miały na nas czekać Stany Zjednoczone Europy, gdzie „wszyscy ludzie będą braćmi” (rzecz prosta, oprócz tych, którzy będą siostrami), żyjącymi w zgodzie i dostatku, wychowującymi w „małżeństwach” homoseksualnych dzieci poczęte in vitro i w niedzielę, zamiast do Kościoła odprawiać jakieś średniowieczne „gusła”, chadzającymi do galerii handlowej, żeby stymulować sobie wzrost gospodarczy. Miała być nowoczesność w polu i zagrodzie, oświetlana ekologicznymi świetlówkami, do których prąd zapewniałyby niemieckie elektrownie wiatrowe, pobudowane na miejscu zburzonych kościołów (no chyba, że te drugie wcześniej wzięliby sobie muzułmanie), oraz przydrożnych krzyży i kapliczek. Teraz ta świetlana wizja ma szansę się skawalić, a wszystko przez tych paskudnych Greków, którzy wprawdzie dali nam demokrację i Arystotelesa, ale zaraz na drugi dzień poprzyznawali sobie czternastki i piętnastki, po dniach całych leżeli palnikiem do góry i nie dawali paragonu ani za wyszynk, ani za „wychód” („Szeląg dam od wychodu / Nie zjem, jeno jaje…”). Tak to mniej więcej wygląda w telewizji i w innych mediach, które straszą nas, że jak dzisiaj Grecy odrzucą propozycje Europejskiego Banku Centralnego, to jutro wyjdą z Unii, w związku z czym pojutrze nastąpi koniec świata, przewidziany zresztą w kalendarzu Majów.

Ale czy tak jest w rzeczywistości? Czy to faktycznie pazerni Grecy przeputali nam raj na ziemi, który w pocie czoła wznosiły narody Europy, w niemieckich betoniarkach kręcące francuski cement na budowie nowej wieży Babel? By odpowiedzieć sobie na te pytania musimy prześledzić całą rzecz od początku.

Na początku był strach. Strach przed wojną, która obróciła w perzynę pół Europy i ze światowego mocarstwa zdegradowała ten kontynent do pozycji ubogiego krewnego, wieszającego się pańskiej klamki Waszyngtonu i kołaczącego o pieniądze z Planu Marshalla. Dla nikogo nie było tajemnicą, że II Wojnę Światową rozpętały Niemcy, więc trzeba było wymyślić coś takiego, co uniemożliwiłoby im wywołanie kolejnego apokaliptycznego konfliktu, po którym pewnie nie byłoby nawet co zbierać. No więc wymyślono – nazywało się to Europejska Wspólnota Węgla i Stali (1951 r.), skupiało Francję, Niemcy, Włochy i kraje Benelux’ u i polegało, w skrócie, na uwspólnotowieniu surowców strategicznych, niezbędnych do prowadzenia wojny, tak, żeby Niemcy nie mogły na własną rękę podejmować działań, które doprowadziłyby do odrodzenia ich potęgi militarnej. W 1957 r. na mocy tzw. traktatów rzymskich utworzono dwie dodatkowe Wspólnoty Europejskie: Gospodarczą (EWG) i Energii Atomowej (Euratom), a także stworzono wspólny rynek, wspólną politykę rolną i transportową oraz zadeklarowano znoszenie barier w swobodnym ruchu osób, usług i kapitału.

Gdyby integracja europejska zatrzymała się na etapie traktatów rzymskich i skupiała się na znoszeniu barier w swobodnym przepływie ludzi, towarów, usług i kapitału, to najpewniej nic złego by się nie stało. Aliści, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a kręcący tym całym interesem Niemcy i Francuzi mieli apetyt ogromny. Chodziło o odrodzenie potęgi politycznej Europy i pognębienie znienawidzonych Stanów Zjednoczonych, które Niemcom dwa razy pokrzyżowały plany wtrącając się do wojen światowych, a „słodką Francję”dwa razy widziały bez majtek (raz Mariannie ściągnął je tępy Prusak w pikielhaubie, a drugi – hajlujący narodowy socjalista nasłany przez Hitlera), czym boleśnie ubodły miłość własną nadsekwańskich elit. W związku z tym procesy integracyjne parły naprzód. W 1992 zawarto w Maastricht Traktat o Unii Europejskiej, który otworzył drogę do integracji politycznej starego kontynentu, której obecnie obowiązujące ramy nadał Traktat Lizboński, podpisany w 2007 r.

Tu już się zaczynał kłopot, zwłaszcza dla mniejszych krajów, takich jak Polska, które brukselska biurokracja zasypuje tonami coraz to bzdurniejszych dyrektyw, wg których marchewka to owoc, ślimak to ryba, a Anna Grodzka to kobieta, przy okazji wypłukując te państwa z suwerenności politycznej. To prawda, ale też przykład Węgier pokazuje, iż asertywna postawa rządów krajowych potrafi brukselską biurokrację wprawić w konfuzję nie mniejszą, niż Bronisława Komorowskiego konieczność napisania dyktanda. Inna sprawa, że Polską przez siedem lat rządził facet, dla którego priorytetem nie był interes kraju, lecz usadzenie własnej sempiterny na dobrze płatnej synekurze, więc o asertywności w stosunkach z Brukselą nie było nawet co marzyć. Zresztą, to nie sama integracja polityczna jest obecnie przyczyną kłopotów Grecji i paroksyzmów, które w związku z tym wstrząsają Unią Europejską. Sęk w tym, że jakimś ludziom, obdarzonym bardzo małą mądrością, zachciało się pogłębiać integrację gospodarczą. W praktyce oznaczało to coraz bardziej drobiazgową regulację życia ekonomicznego, bo wiadomo przecież, że nic tak dobrze nie robi gospodarce, jak ingerencja państwa i jego urzędników. Na własnej skórze mogli się o tym przekonać mieszkańcy krajów „demokracji ludowej”, stojący w kilometrowych kolejkach tylko po to, by na ich końcu ujrzeć półki zastawione octem i puste haki zamiast szynek i baleronów. Istotnym elementem pogłębiania integracji gospodarczej była nieszczęsna unia walutowa.  

Unia walutowa od początku była podporządkowana planom politycznym europejskich elit i musimy sobie zdać z tego sprawę. Dlatego właśnie patrzono przez palce na niespełnianie przez Greków kryteriów konwergencji i różne sztuczki, za które księgowy w pierwszej, lepszej firmie prywatnej przez kilka lat chadzałby ubrany w gustowny pasiak i oglądałby świat przez kraty. Integracja polityczna była priorytetem, a brukselskim elitom wydawało się, że „jakoś to będzie” i żelazne prawa ekonomii, nagle przestaną działać, bo komuś tam spieszno do przerobienia Unii Europejskiej na światowe supermocarstwo. No, więc prawa ekonomii jakoś nie przestały działać. A zasady są dość proste. Nie można wprowadzić jednej waluty na tak zróżnicowanym gospodarczo obszarze, jak Unia Europejska. To znaczy, można, ale trzeba sobie zdawać sprawę z konsekwencji. A te dają się określić prosto – neokolonializm. Po prostu, gospodarki słabsze polegną w starciu z silniejszymi, bo nie wytrzymają konkurencji, a państwa takie, jak Grecja stracą ostatni bastion oporu przed zalewem niemieckich towarów, którym dotąd była możliwość wpływania przez bank centralny na kurs własnej waluty. Skurczy się gospodarka, skurczą się wpływy do budżetu i trzeba się będzie ratować pożyczkami, co nakręci spiralę długu, z której nikt nie będzie wiedział, jak wyjść. No i właśnie to teraz mamy.

Dla krajów, takich, jak Grecja, przystąpienie do strefy euro w praktyce okazało się pułapką. Nie twierdzę, że rozmyślnie zastawioną przez Niemcy, największego beneficjenta unii walutowej (oni oczywiście labidzą, że na tej całej unii walutowej – i w ogóle Unii Europejskiej – nic, tylko tracą, ale takie utyskiwania można spokojnie włożyć między bajki). Podobno kanclerz Kohl nie chciał wspólnej waluty i uległ dopiero po usilnych molestacjach ze strony prezydenta Mitteranda. Czy to prawda – nie wiem. Wiem, że Grekom (ale też np. Portugalczykom, czy Hiszpanom) pokazano ścieżkę, na którą wskazywał drogowskaz z napisem „Tędy do dobrobytu”, oni na nią weszli, a to okazały się ruchome piaski. 

Ktoś pewnie powie, że przecież Grecy też nie są bez winy. Powinni reformować gospodarkę; zamiast przeżerać bez sensu pieniądze pożyczone od międzynarodowych lichwiarzy powinni inwestować te środki w „innowacyjność” (ulubione słowo Komorowskiego) itd. itp. Owszem, powinni. Ale my pamiętajmy, że taki sam ktoś – a właściwie nawet nie tyle „ktoś”, co jemand, ubrany w zielony kapelusik z piórkiem i tyrolskie gatki ze skóry – może za chwilę powiedzieć do nas: „Geld zurück! Nie trzeba było jeść tych policzków wołowych pod czerwone wino, nie trzeba było budować„Basenów Narodowych” i najdroższych autostrad we wszechświecie, tylko reformować, modernizować, wasza mać! Mieliście na to osiem lat! A wy co?” Ja oczywiście wiem, że wierzyciele powinni ze swoimi kwitami udać się prosto do „prezydenta Europy”, ale oni niestety przyjdą do nas…

Dlatego wszystkich, którzy przyłączają się do chóru świętego oburzenia na Greków, bardzo proszę – ciszej nad tą Grecją i więcej o tym, co sami powinniśmy zrobić, żeby nie powtórzyć losu naszych przyjaciół Hellenów.

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka