payssauvage payssauvage
1228
BLOG

Cyborg chce odstrzelić Flinstone’a, czyli Krótki Przegląd Tygodnia

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 11

1. Poseł specjalnej troski, Stefan Konstanty Niesiołowski, zstąpił do „polskiego piekła” i napatoczył się tam, jakże by inaczej, na „pisowskich propagandystów” – Karnowskiego, Ziemkiewicza, Zarembę, Mazurka i Semkę. Ci to paskudnicy „pluli” podczas kampanii wyborczej na Komorowskiego, skutkiem czego ten dobrze wychowany, miły, elokwentny, oczytany, znający ortografię, geografię, stenografię i coś z dziesięć języków obcych dr hab. nauk humanistycznych zamienił się w agresywnego niedojdę, łażącego buciorami po krzesłach i nie potrafiącego napisać pół zdania, żeby nie zrobić tuzina błędów ortograficznych – no i przez to przegrał wybory. Cóż, kto chce wierzyć w magiczną moc śliny „pisowskich propagandystów”, ten niechaj wierzy, ale jeżeli w polskim niebie fruwają takie anioły, jak Niesiołowski, to ja wolę „polskie piekło”.

2. Jeszcze o Stefanie Konstantym. „Szalony Stefan” zwierzył się bowiem, że on „nie rozumie” tego całego „polskiego piekła”. Okazuje się jednak, że próba zrozumienia piekła, niechby nawet i polskiego, to nie jedyne zadanie umysłowe, które przekracza skromne możliwość intelektualne Niesioła. Innym jest odejmowanie. Dla Niesiołowskiego różnica, jaką A. Duda (51, 5 % głosów) wygrał z Komorowskim (48,5%) to niezmiennie 1,5 %. Dlatego poprosiłem Jasia Kowalskiego z klasy II „C” o obliczenie prawidłowego wyniku. Oto, co powiedział mi ten rezolutny siedmiolatek, prosząc o przekazanie jego słów Niesiołowskiemu: „Panie plofesoze Niesiołowski. Luznica między 51,5 %, a 48,5 % wynosi csy plocent. Jak pan psyjdzie do mnie po lekcjach, to poćwicymy odejmowanie, a jak pan się jus naucy, to w naglodę pobawimy się w belka.

3. Nazywa się Zembala, Marian Zembala i z zawodu jest „bogiem”. No, w każdym razie – świetnym kardiochirurgiem i przyjacielem głównego bohatera filmu „Bogowie”, czyli śp. prof. Religi. O ile dobrze rozumiem, to kardiochirurg Zembala został wezwany do łóżka chorego człowieka polskiej polityki, jakim jest gabinet Ewy Kopacz, po to, by dokonać transfuzji świeżej krwi i w ten sposób tchnąć w rząd nową energię. (Sam, jak się zdaje, miał być dla rządu nowym sercem. Jeżeli tak, to okazał się sercem „mocno bijącym”, bo na dzień dobry zagroził zwolnieniami protestującym pielęgniarkom.) Dr Zembala podjął się ambitnego zadania, ale obawiam się, że nie podoła. Tutaj potrzeba dra Frankensteina, bo to on jest specjalistą od ożywiania trupów, a i tak nie ma pewności, czy potrafiłby tchnąć życie w dogorywający rząd pani Kopacz.

4. Prócz Mariana Zembali poznaliśmy także innych członków nowego-starego rządu Ewy Kopacz. Wszyscy spodziewali się bomby, a wyszedł niewypał. Chyba jedyną osobą, która podnieciła się „nowym otwarciem” (większość czeka na wielkie zamknięcie) był Kim Rena Ta. Przepraszam bardzo, chciałem napisać – „była Renata Kim”, ale złośliwy edytor tekstu przerobił mi panią Renatę na dalekowschodniego satrapę. Kim jest Kim? Nie byle kim, bo szefową jednego z działów „Neewsweeka”, czyli z założenia – kimś. W czasie kampanii prezydenckiej Kim stanęła na nieubłaganym gruncie reelekcji „Bronka normalnego”. Pani dziennikarka najpierw wybrzydzała, pisząc, że konwencją A. Dudy mogli się zachwycić tylko wielbiciele kiczu („Jeśli ktoś lubi takie przedstawienia, z natury swojej kiczowate, to rzeczywiście mógł się nią zachwycić”), potem wstydziła się „za kandydata Dudę” (do dziś zastanawiam się – dlaczego?; przecież to nie ona go wystawiła i popierała), aż w końcu zaczęła mu wytykać „nieuctwo”, w związku z jego niesłusznymi poglądami na in vitro. Teraz pani Kim nie tylko poczuła „rodzaj radości, zaciekawienia i nadziei”, ale też „jako Polka nie ma wątpliwości”, że prof. Zembala będzie rozwiązywał problemy służby zdrowia. Natomiast ja, jako Polak, nie mam wątpliwości, że rząd Ewy Kopacz, jego zaplecze parlamentarne oraz redaktorzy „Newsweeka” i innych prorządowych mediów powinni zostać odwiezieni na taczkach (w wersji hard – na furze z gnojem) do białoruskiej granicy. Im szybciej, tym lepiej.

5. Przebojem polskiego Internetu stało się zdjęcie zrobione w czasie zeszłotygodniowej wizyty, jaką Ewa Kopacz złożyła w Watykanie. Zdjęcie przedstawia Michała „Miśka” Kamińskiego całującego dłoń papieża Franciszka z taką zapamiętałością, jakby od tego zależało, czy dostanie jedynkę na liście wyborczej PO w wyborach parlamentarnych. Zaraz pojawiły się złośliwe plotki, że potrzeba było aż trzech biskupów i dwóch kardynałów, by natarczywego „Miśka”oderwać wreszcie od papieża. Jak tam było, tak tam było, ale uważam, że po takich karesach JŚ Franciszek powinien po pierwsze – starannie zdezynfekować dłoń, a po drugie – sprawdzić, czy aby wszystkie kosztowności, w tym pierścień rybaka, są na swoim miejscu.

6. Robert Biedroń nie chce cyrku w Słupsku. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że rząd Ewy Kopacz ma zamiar urządzić sobie wyjazdowe posiedzenie w tym mieście, a Biedroń nie chce ich tam wpuścić. Tu chodzi o prawdziwy cyrk – taki z profesjonalnymi klaunami, a nie amatorami z łapanki. Robert Biedroń, którego lekkomyślni słupszczanie wybrali sobie na prezydenta, tłumaczy swoją decyzję troską o prawa zwierząt. Wcześniej pan prezydent zdjął ze ściany swego gabinetu polskie godło, aby „obudzić świadomość, że giną ptaki, które są integralną częścią środowiska i ekosystemu.” Tutaj chciałem napisać, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu odbiera rozum, ale jak odebrać komuś coś, czego ten człowiek nie ma? I chyba nigdy nie miał.

7. „Raduje się serce, raduje się dusza”, bo oto powstaje kolejna partia lewicowa. Tego właśnie Polska potrzebuje najbardziej – kolejnej kanapy bredzącej o prawach „gejów”, uciskanych przez polski ciemnogród, aborcji na życzenie oraz eutanazji dla każdego w pakiecie z in vitro za połowę ceny. O powstaniu nowego ugrupowania poinformował wice-Urban (tak samo brzydki jak oryginał, tylko głupszy), czyli Andrzej Rozenek, który w Radiu dla Ciebie stwierdził: „To ma być formacja spokoju.” I tak dobrze, że nie z kuchni, bo pewnie posługiwałaby się kuchenną łaciną, tak charakterystyczną dla periodyku, którego wice naczelnym był Rozenek.

8. Tymczasem bohaterom afery podsłuchowej niezmiennie towarzyszy dobre mniemanie o sobie. Jeden z nich, były już minister skarbu Włodzimierz Karpiński, w programie Bogdana Rymanowskiego wypłakiwał się prowadzącemu w mankiet, twierdząc, że czuje się „ofiarą” afery. Przyznam się, że podziwiam Karpińskiego. Ile to trzeba mieć tupetu, żeby – będąc członkiem formacji, która w czasie ośmiu lat rządów zamieniła kraj w rusko-pruskie kondominium, tonące w bagnie moralnego rozkładu – lecieć do telewizji i tam drapować się w szaty uciemiężonej niewinności. Dlatego dla tych, którzy planują rozpocząć w najbliższym czasie błyskotliwą karierę polityczną mam szybki quiz:

„Co zrobisz, kiedy ktoś przyłapie cię na kradzieży i publicznie oznajmi o tym innym?

  1. oskarżę go zniesławienie i będę się domagał odszkodowania za straty moralne
  2. ja nie kradnę”

Dla wszystkich, którzy wybrali odpowiedź a) przewidziane są cenne nagrody rzeczowe – legitymacje członkowskie PO i dyktafony, żeby mogli się sami nagrać. Po co jeszcze męczyć kelnerów?

9. „Wypijmy za błędy, za błędy w kampanii”. Ja oczywiście rozumiem, że czasami człowiek musi się napić, ale prof. Markowski z red. Paradowską, chyba naprawdę przesadzili. Bo jak inaczej tłumaczyć wnioski, do jakich doszło tych dwoje gigantów intelektu? Markowski odkrył, że o przegranej Komorowskiego przesądziła „wieś i mobilizacja Kościoła”, a Paradowska dodała: "Mało poświęcamy miejsca propagandzie kościelnej i tym całym wycieczkom, które wożono autokarami do urn wyborczych!" Czyli wszystko jasne – wybory nieważne, bo to „klechy” i „wieśniaki” wybrały Dudę i upupiły „Bronka normalnego”. A ja myślę, że Markowski z Paradowską powinni brać przykład, a nie zrzędzić. Najbliższa okazja dla „jasnogrodu”, żeby się zmobilizować nadarzy się na jesieni. Już widzę Markowskiego, jak Studebakerem z demobilu transportuje do lokali wyborczych komuchów z PRPR, w czym dzielnie sekundować mu będzie Paradowska, Zündappem zwożąca byłych ubeków. Dzięki takiej mobilizacji siły jasności i postępu zwalczą wreszcie znienawidzony „ciemnogród”, który wybrał im na prezydenta dra prawa, zamiast upragnionego analfabety.

10. Przyznawany przez „Gazetę Wyborczą” tytuł „Człowieka roku”  odebrał … Nie, nie człowiek, który okazał się największą sensacją polityczną sezonu i który, startując z poziomu śladowej wręcz rozpoznawalności, w wyścigu do fotela prezydenta pokonał faworyta cieszącego się siedemdziesięcioprocentowym zaufaniem społecznym, tylko facet, który sromotnie przerżnął praktycznie wygrane wybory, czyli Bronisław Komorowski. Dostojnemu laureatowi nagrodę wręczał genialny analityk polityczny, satyryk i jasnowidz w jednym („Bronisław Komorowski mógł byprzegrać wybory, gdyby pijany przejechał na pasachzakonnicę wciąży”), czyli Adam Michnik. Komorowskiemu podarowano laurkę, książkę („Myśli Sofronowa”)… Pardon, pokręciłem. Takie prezenty to „gospodarz domu” Stanisław Anioł dawał prezesowi spółdzielni mieszkaniowej, natomiast gospodarz Czerskiej Michnik wręczył ustępującemu prezydentowi dyplom oraz mapę Rzeczpospolitej z 1715 r. W 1715 r. Polska była państwem zmasakrowanym przez toczącą się od piętnastu lat wojnę północną, a dwa lata później, wskutek postanowień Sejmu Niemego, stała się de facto rosyjskim protektoratem. Czy to jakaś aluzja do opłakanych efektów, jakie przyniosły rządy PO i Komorowskiego?

11. „Sprawa się rypła!” – miał być „nasz Bronek”, a tu wygrał jakiś taki „nie nasz” Andrzej, więc trzeba się akomodować. Wie to nawet człowiek, którego nikt nie podejrzewałby o lotność umysłu, czyli Tomasz Karolak. Karolak przywdział pokutny wór, ale zamiast do Canossy, poszedł na Czerską (miał bliżej). Tam wzruszająco recytował, że rozumie „tych, którzy poparli Andrzeja Dudę” i że „zawsze jest druga strona, trzeba ją uszanować”. Prócz tego dowiedzieliśmy się, że ojciec aktora, oficer Ludowego Wojska Polskiego, miał w sobie „pewną dwoistość”,  co objawiało się w tym, że co wieczór w domu Państwa Karolaków odmawiano pacierz. Chętnie w to wierzę, bo powszechnie wiadomo, że wszyscy oficerowie LWP mieli w sobie „pewną dwoistość”, a tak w ogóle, to połowa z nich skrycie należała do Opus Dei. Znacznie ciekawsza, niż nieudolne próby kokietowania konserwatywnej części opinii publicznej jest informacja, jakoby córka aktora, w trakcie kampanii wyborczej usłyszała od koleżanki, że „lepszym prezydentem będzie pan Duda”. No proszę, to już nawet dzieci wiedziały takie rzeczy, tylko Karolak nie.

12. Cyborg chce odstrzelić Flinstone’a. To nie bajka dla dzieci, tylko polska polityka w egzotycznym, „peezelowskim” wydaniu. Oto Waldemar Pawlak (znany jako „Cyborg”) chce wysadzić z siodła Janusza Piechocińskiego (znanego jako „Fred Flinstone”) i odgraża się, że na najbliższej Radzie Naczelnej PSL złoży wniosek o pozbawienie Piechocińskiego stołka przewodniczącego. Zamiast „Flinstone”a szefem partii miałby zostać obecny minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz, który nie dość, że ma dwa nazwiska, to jeszcze jest „młody i energiczny”. Kto widział Kosiniaka-Kamysza, ten wie, że nawet przysypiający w czasie mszy Komorowski jest bardziej energiczny, wychodzi więc na to, że starzy wyjadacze chcą wystawić figuranta, a sami kierować z tylnego siedzenia.

13. „Panie szofer gazu, panie szofer gazu / Booo póóół liiitra, jest w ga-ra-żu!”No więc szofer dodał gazu, ale zaraz zatrzymała go policja i kazała dmuchać w balonik. Okazało się, że kierujący pojazdem (traf chciał, że był to Daniel Olbrychski) miał 0,9 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Aktor tłumaczył, że nic nie pił, a nawet jak pił to „się nie zaciągał”, ale stróże prawa nie dali mu wiary. Panu Danielowi grozi odebranie prawa jazdy i do 5 tys. zł grzywny. W 2006 r. Olbrychski oznajmił publicznie, że już więcej pić nie będzie, i to pomimo, że alkohol dostarczał mu „wiele przyjemności.” Widocznie aktor do tych „przyjemności” bardzo zatęsknił, w efekcie czego teraz będzie mógł zasmakować w przyjemnościach, jakich dostarcza spacer, przejażdżka na rowerze, albo jazda samochodem na siedzeniu pasażera.

14. Strach się bać, bo „jak PO upadnie, to będzie powtórka z ciemnoty”. Tę straszliwą prawdę ujawnił Kazimierz Kutz, który (niestety) postanowił „przerwać milczenie” i podzielił się swoją małą mądrością z portalem Tomasza Lisa. „Ale o co chodzi?” – zapyta ktoś. O to: jak prawica dojdzie do władzy, to wszystkim zrobi kuku, bo (tu dalszy ciąg wynurzeń „jasnogrodzianina” Kutza) „każda prawica lubi rządzić ludźmi i się nad nimi znęcać”. No wiadomo! Nie to, co lewica, która nic, tylko by ludziom nieba przychylała. Zaświadczyłyby o tym miliony wdzięcznych obywateli, gdyby nie to, że towarzysze Lenin, Stalin, Mao i Pol Pot wysłali ich do piachu.

-------------------------

To jednak bardzo rzadka umiejętność – w pierwszym słowach swego przemówienia zażartować z … samego siebie. Tymczasem poczucie humoru i dystans do siebie to cechy, którymi najłatwiej zjednać sobie ludzi, co doskonale zrozumiała Beata Szydło, która wystąpienie na konwencji Prawa i Sprawiedliwości zaczęła słowami: „Można powiedzieć, że wyszło szydło z worka…” (co było nawiązaniem do słów J. Kaczyńskiego, który rekomandował władzom PiS Beatę Szydło, jako kandydatkę na przyszłego premiera). Również słowa o końcu ery polityków-celebrytów, posiadaniu własnego zdania (w domyśle – „nikt nie będzie mną kierował z tylnego siedzenia”) oraz odniesienia do pop kultury („Nazywam się Szydło, Beata Szydło”) wydają się strzałem w dziesiątkę. Widać, że sztab PiS to obecnie świetnie naoliwiona maszyna kampanijna pewnie idąca po zwycięstwo. Jednak słowa uznania w pierwszym rzędzie należą się Jarosławowi Kaczyńskiemu, który rekomendując B. Szydło do objęcia fotela premiera pokazał, że istnieją jeszcze w Polsce politycy, którzy nie kierują się wyłącznie ambicją i osobistym prestiżem. Rzecz jest o tyle niezwykła, że po siedmiu latach rządów Donalda Tuska rzeczywiście można było w to zwątpić. (Te kilka słów piszę na gorąco po to, żeby mi ktoś nie zarzucił, że prześlepiłem rzeczywiście najistotniejsze wydarzenie tego tygodnia.)

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka